Ewa Malinowska
Opole
Głos w panelu Językowe przeszkody i ułatwienia w komunikowaniu się obywatela z sądami i urzędami
Pragnę zwrócić uwagę na zmiany w modelu komunikowania w urzędzie. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej obserwuje się proces przechodzenia od modelu biurokratycznego do modelu opartego na administracji europejskiej. Korzystne zmiany dla dyskursu urzędowego przyniosło zastosowanie w warunkach polskich Europejskiego Kodeksu Dobrej Administracji, który jest właściwie zbiorem strategii komunikacyjnych, ułatwiających codzienne kontakty obywatela z urzędem. Dla powodzenia komunikacyjnego w administracji istotne znaczenie ma zasada uprzejmości (art. 12.1. EKDA), która przypomina, że w kontaktach z obywatelem urzędnik pozostaje usługodawcą, powinien zachowywać się uprzejmie i starać się być możliwie jak najbardziej pomocny.
Obserwuje się zmianę ról komunikacyjnych – urzędnik jest coraz częściej usługodawcą, a obywatel klientem, a nawet beneficjentem (Fundusze Europejskie). Ta zmiana ról komunikacyjnych znalazła wyraz w stylistyce pism – obywatel coraz rzadziej „uprzejmie prosi” i „z góry uprzejmie dziękuje”, częściej „wnosi wniosek o…”. Urzędnik pełni też funkcję doradcy – wyjaśnia procedury, wypełnia wzory pism, opracowuje broszury.
Inna jest jakość komunikowania – komunikowanie ma charakter podmiotowy, oparty na zasadzie dialogowości i grzeczności. Pierwsze dekady XXI wieku charakteryzują się nasiloną działalnością informacyjną urzędów (ogromne znaczenie miało tu uchwalenie ustawy o dostępie do informacji publicznej) oraz rozpowszechnieniem usług publicznych świadczonych drogą elektroniczną. Ułatwiają dostęp do informacji e-urzędy i Wirtualne Biura Obsługi Obywatela. Dla funkcjonowania obywatela w urzędzie szczególnie interesujące są strony władz samorządowych.
Niestety, mimo licznych działań informacyjnych obywatel wciąż bywa szarakiem w urzędzie. Przeszkodą w komunikowaniu jest niska kultura prawna obywateli, brak wspólnej wiedzy. Owa wspólna wiedza w przypadku komunikacji instytucjonalnej to przede wszystkim elementarna wiedza o prawie i języku prawnym. Sądzę, że edukacja prawna społeczeństwa może być jednym ze sposobów przezwyciężania trudności w porozumiewaniu się w urzędzie. Powinna rozpoczynać się najpóźniej w szkole średniej i wchodzić w zakres kultury ogólnej człowieka.
Niezadowalająca jest też kompetencja językowo stylistyczna urzędników – brak dostatecznej sprawności językowej obserwowany jest zwłaszcza w tekstach hierarchicznie niższych urzędów. Zawiła składnia (nadmiernie rozbudowane zdania), dużo konstrukcji analitycznych (dokonano oględzin, przedmiotowy lokal, przedmiotowe drzewa, przedmiotowa sprawa) oraz nadużywanie wyrazów obcych (aplikacja, audyt, newsletter, ewaluacja, alokacja, opłata prolongacyjna, pomoc de miminis itd.).
Marek Zirk-Sadowski
Łódź
Prezes Izby Finansowej Naczelnego Sądu Administracyjnego
Głos w panelu Językowe przeszkody i ułatwienia w komunikowaniu się obywatela z sądami i urzędami
1. Pragnę nawiązać do referatu prof. Tomasza Gizberta-Studnickiego, w którym Autor wskazał na wiele aspektów swoistości dyskursu prawniczego. Ważne jest, że poza właściwościami semantycznymi i leksykalnymi języka prawniczego, swoistość tę tworzą również jego właściwości pragmatyczne. Moim zdaniem w polskim porządku prawnym właśnie te ostatnie tworzą jedną z najistotniejszych barier w „językowym” dostępie do prawa. Utrudniają one nie tylko uczestniczenie w postępowaniach toczących się według procedur prawnych, a w szczególności w postępowaniach sądowych, ale utrudniają często stronom zorientowanie się w wyniku toczącego się postępowania, a nawet to, czy jest on dla nich korzystny czy też niekorzystny.
W postępowaniach sądowych warunkiem koniecznym komunikowania się z sądem jest dysponowanie przez obywatela prawną kompetencją komunikacyjną, obejmującą umiejętność posługiwania się regułami pragmatycznymi kształtującymi strukturę tego dyskursu. Wydaje mi się, że najsilniej problem ten ujawnia się w tzw. postępowaniach kasacyjnych.
2. Ponieważ nie wszyscy słuchacze tego panelu są prawnikami, w pewnym uproszczeniu należy wyjaśnić, że postępowanie apelacyjne toczy się przed sądem drugiej instancji i obejmuje kontrolę orzeczenia pierwszej instancji zarówno z punktu widzenia poprawności pod względem sposobu przeprowadzenia postępowania dowodowego (postępowanie co do faktów), jaki i poprawności z punktu widzenia ustaleń prawnych (postępowanie co do prawa). Postępowanie kasacyjne, które zazwyczaj jest postępowaniem w trzeciej instancji, obejmuje tylko drugi aspekt kontroli, czyli legalność orzeczeń.
Postępowania kasacyjne (kasacja) są bardzo rozpowszechnione w polskim systemie sądownictwa. Zarówno w postępowaniu karnym, postępowaniu cywilnym, jak i w postępowaniu administracyjnym najwyższa instancja wydaje wyrok w trybie postępowania kasacyjnego. W tego typu procedurze jego stronom, uczestnikom, a nie tylko sędziom stawia się najwyższe wymagania zawodowe.
Trzeba zauważyć, że poziom fachowości języka prawnego, który jest wymagany w tej fazie postępowania sądowego, nie pozwala stronie, która nie jest prawnikiem, na bezpośredni kontakt językowy z sądem. Ponieważ zostałem tutaj zaproszony przede wszystkim jako sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego, ograniczę swoje uwagi tylko do systemu kasacyjnego, który działa w polskim sądownictwie kasacyjnym. Trzeba zatem wyjaśnić, że z art. 176 ustawy z dnia 25 lipca 2002 r. – Prawo o ustroju sądów administracyjnych (Dz.U. Nr 153, poz. 1269 ze zm.) jednoznacznie wynika, że skarga powinna zawierać nie tylko przytoczenie podstaw kasacyjnych, ale i ich uzasadnienie. Oznacza to konieczność powołania konkretnych przepisów prawa (oznaczonych numerem artykułu, paragrafu, ustępu, a także miejsca publikacji wymienianych w podstawach skargi przepisów), którym – zdaniem skarżącego – uchybił sąd pierwszej instancji, uzasadnienia ich naruszenia, a w razie zgłoszenia zarzutu naruszenia prawa procesowego – wskazania dodatkowo, że naruszenie to mogło mieć wpływ na wynik sprawy. Kasacja nieodpowiadająca tym wymogom, pozbawiona konstytuujących ją elementów treściowych uniemożliwia sądowi ocenę jej zasadności (por. wyrok NSA z dnia 17 czerwca 2008 r., sygn. akt II OSK 665/07; LEX nr 485017).
3. Dlatego zgodnie z art. 175 p.p.s.a. (ustawy o postępowaniu przed sądami administracyjnymi) uprawnionymi do sporządzenia skargi kasacyjnej są wyłącznie podmioty w przepisie tym wymienione (m.in. adwokaci i radcy prawni we wszystkich sprawach). Wymóg ten, zwany „przymusem adwokackim”, związany jest z wysokimi wymaganiami formalnymi stawianymi skardze kasacyjnej (art. 176 p.p.s.a.), których niezachowanie grozi jej odrzuceniem bez merytorycznego rozpoznania (art. 178) i ma na celu zapewnienie skardze kasacyjnej odpowiedniego poziomu merytorycznego i formalnego [tak np. Gruszczyński 2005, 415 i n.].
Dyskurs prawny, przynajmniej na etapie rozważania poprawności skargi i istoty jej zarzutów, toczy się jako debata prawników, często wyspecjalizowanych w danej dziedzinie prawa. Strony bardzo rzadko, przynajmniej w postępowaniach w Izbie Podatkowej oraz Izbie Gospodarczej NSA, występują osobiście. Najczęściej również w czasie rozprawy są reprezentowane przez prawników – pełnomocników.
4. Czy istnieją zatem jakieś środki zaradcze, aby w warunkach takiego „sprofesjonalizowania” dyskursu sądowego zmniejszyć bariery komunikacyjne, które buduje on między sędziami a społeczeństwem?
Z punktu widzenia struktury dyskursu i wymagań kompetencyjnych sytuacja nie może ulec poważnej zmianie, bo byłoby to niebezpieczne dla celów, które Konstytucja RP wyznaczyła sądownictwu administracyjnemu.
Ograniczenia komunikacyjne dyskursu w sądach administracyjnych narzuca bowiem pośrednio cel konstytucyjnej kontroli sądowej nad administracją publiczną. Stosownie do art. 184 ustawy zasadniczej Naczelny Sąd Administracyjny oraz inne sądy administracyjne sprawują, w zakresie określonym w ustawie, kontrolę działalności administracji publicznej. Kontrola ta obejmuje również orzekanie o zgodności z ustawami uchwał organów samorządu terytorialnego i aktów normatywnych terenowych organów administracji rządowej.
Jak z tego wynika, prawo do określenia zakresu sądowej ochrony w dziedzinie kontroli administracji publicznej powierzono ustawodawcy, który oparł tę kontrolę na kryterium zgodności z prawem (legalności). Kompetencja kontrolna sądu administracyjnego sprowadza się więc do oceny legalności działania organu administracji na trzech płaszczyznach: a) oceny zgodności działania z prawem materialnym, b) dochowania wymaganej prawem procedury, c) respektowania reguł określonych w przepisach ustrojowych [por. Kabat 1997, 231]. W konsekwencji, należy wyraźnie odróżnić kontrolę administracji publicznej (rozstrzyganie sprawy sądowoadministracyjnej) od wykonywania administracji publicznej (rozstrzygania sprawy administracyjnej). Sąd administracyjny nie jest władny do samodzielnego wydania rozstrzygnięcia w miejsce organu administracji publicznej (tj. do rozstrzygania spraw administracyjnych) [por. m.in. Hauser 2003, 145–147; Zimmermann 2001, 797–798]. Sąd administracyjny może w związku z tym zdyskwalifikować konkretne rozstrzygnięcie organu, wykazując jego nielegalność (lub nieważność), i zobowiązać ten organ do ponownego rozstrzygnięcia sprawy administracyjnej.
5. Należy szczególnie mocno podkreślić, że – w świetle konstytucyjnego modelu sądowej kontroli działalności administracji publicznej – sąd administracyjny pierwszej instancji nie posiada co do zasady kompetencji do dokonywania ustaleń stanu faktycznego będącego tłem sprawy administracyjnej (por. też art. 133 § 1 p.p.s.a.).
Z reguły w trakcie takiego postępowania sądy najswobodniej komunikują się z obywatelami, którzy są świadkami, uczestnikami postępowania czy stronami. W fazie ustalania stanu faktycznego, dokonuje się przekład struktur syntaktycznych, które tworzą te podmioty w swych wypowiedziach, na struktury syntaktyczne właściwe prawu. Sąd dokonuje tego przekładu w protokole, w obecności i pod kontrolą wymienionych podmiotów, po to, aby uzyskać pewność, że przekład na nowe struktury semantyczne nie zmienia znaczenia wypowiedzi (derywacja).
W szeroko rozumianym postępowaniu administracyjnym, zadanie to należy do organu administracji publicznej. Nie ma takiej kompetencji sąd administracyjny, a więc kontakt, o którym wyżej była mowa, jest niemożliwy. Elementem kontroli legalności działania organu administracji publicznej jest tylko powinność zbadania przez sąd, czy organ, dokonując ustalenia stanu faktycznego, nie naruszył przepisów proceduralnych pozwalających na urzeczywistnienie zasady prawdy obiektywnej. Naruszenie tego typu regulacji (m.in. art. 7, art. 77 § 1, art. 80 k.p.a.) powoduje nielegalność rozstrzygnięcia organu. W konsekwencji przyjąć trzeba, że do kompetencji sądu administracyjnego należy ocena legalności procesu ustalania stanu faktycznego przez organ administracji, z punktu widzenia wymagań proceduralnych – nie zaś samodzielne ustalanie stanu faktycznego. Reguła ta jest cechą szczególną postępowania sądowo administracyjnego, istotnie odróżniającą to postępowanie od procesu cywilnego i karnego, kiedy to sąd jest zobligowany do ustalenia stanu faktycznego sprawy.
6. Jest zatem tylko jeden moment postępowania, w którym sąd może, a nawet powinien złagodzić językowe skutki przyjętej przez ustawodawcę struktury postępowania kasacyjnego. Mam tu na myśli ustne uzasadnienie, które następuje po ogłoszeniu wyroku. Jest to faza postępowania, w której skład sądzący wyjaśnia stronom motywy, którymi kierował się, wydając wyrok. Jej zrealizowanie nie powinno polegać na odczytaniu już gotowego, przygotowanego w formie pisemnej uzasadnienia. Wręcz przeciwnie, jest to jedyna możliwość, aby w języku ogólnym wyjaśnić stronom – laikom sposób rozumowania, na którym oparł się sąd, a przy tej okazji objaśnić zastosowane pojęcia, definicje legalne i ogólnie wskazać sytuację prawną, w jakiej znalazła się strona. Nawet kosztem pewnych uproszczeń, które zostaną skorygowane w pisemnym uzasadnieniu, sędzia powinien dążyć do zniesienia barier komunikacyjnych, które oddzielają sąd od społeczeństwa.
7. Jest pewnym paradoksem, że przystąpienie Polski do UE i poddanie się pierwszeństwu i bezpośredniemu wpływowi prawa unijnego dało impuls do nowego sposobu komunikowania się sądów ze społeczeństwem. Styl orzecznictwa Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (obecnie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej) odbiega od polskiego sposobu uzasadniania.
Uzasadnienia orzeczeń Trybunału nie są poddane prawniczemu reżimowi pojęciowemu tak charakterystycznemu dla polskiego orzecznictwa sądowego. Można odnieść wrażenie, że wyraźną przewagę mają kategorie ekonomiczne i społeczne. Ostatecznym bowiem powodem powstania prawa wspólnotowego był zamiar utworzenia europejskiego wolnego rynku opartego na czterech wolnościach: swobodnym przepływie towarów, usług, pracowników i kapitału. Ekonomiczny cel tego przedsięwzięcia powoduje, że kategorie ekonomiczne dominują w aparaturze pojęciowej ETS. Trybunał często rozstrzyga spory, stosując metody i pojęcia czysto ekonomiczne, nie korzystając z pojęć prawniczych, co zdecydowanie kontrastuje z praktyką sądów polskich, które wyłącznie w ramach prawnej aparatury pojęciowej dążą do wyrażenia interesów stron. Dużo jest zatem w tym orzecznictwie wywodów, które nie wymagają tak dokładnej znajomości pojęć prawnych i prawniczych. Zmniejsza to znacznie barierę komunikacyjną wywołaną nadmierną profesjonalizacją języka, którym posługują się sędziowie.
Ważną cechą orzecznictwa Trybunału w Luksemburgu jest również wymóg uznawania równości różnych wersji językowych prawa wspólnotowego. Tekst prawny istnieje, ale sens danego zwrotu jest jednocześnie zawarty we wszystkich jego językowych wersjach, w których został wyrażony Traktat. Szukając znaczenia danego terminu, nie możemy ograniczyć się do poziomu znaczeniowego naszego języka, ale musimy rozważyć sensy, które mu odpowiadają w pozostałych językach. Sens jest zatem „negocjowany” w dyskursie prawnym przy wykorzystaniu pozostałych języków. Wiemy, że dwa języki nie mają nigdy identycznych znaczeń przypisywanych zwrotom wykorzystanym w przekładzie i to zjawisko upoważnia nas do zmodyfikowania znaczenia zwrotu użytego w tłumaczeniu na język X z wykorzystaniem znaczeń odpowiadających mu zwrotów w pozostałych językach. Sądy polskie, interpretując prawo unijne, muszą korzystać z wykładni komparatystycznej, która jest rzadko używana jako metoda interpretacji prawa polskiego. Jej rola nie polega na prostym porównywaniu treści tekstów prawnych. Wykładnia komparatystyczna polega na poszukiwaniu treści prawa wspólnotowego również w regulacjach zawartych w prawach krajowych, gdy korzystając z otwartej tekstowości prawa wspólnotowego, likwiduje się nieostrość znaczeń poprzez posługiwanie się znaczeniami odnalezionymi w prawach państw członkowskich. Zjawisko wielojęzycznej kultury prawnej, które jest uznawane przez prawo wspólnotowe, również sprzyja swoistemu otwieraniu się języka sądowego.
8. Na koniec jeszcze pragnę przypomnieć, że w prawie krajowym instytucją, która walczy z brakiem komunikatywności dyskursu sądowego, jest Rzecznik Praw Obywatelskich. W informacjach zawartych w Biuletynie RPO wielokrotnie podawane były przykłady niezrozumiałych uzasadnień sądowych i niejasności językowych wypowiedzi, w których sądy odpowiadały obywatelom na ich zapytania lub zarzuty. Stała walka RPO z sądownictwem o zmniejszanie dyskutowanych dzisiaj językowych barier komunikacyjnych między sądami a społeczeństwem zasługuje na uwagę i wsparcie. Zaliczenie sprawności językowej organów państwa do środków prawidłowej realizacji praw obywatelskich jest z pewnością jedną z zasług tej ważnej dla polskiego porządku prawnego instytucji.
Literatura
Gruszczyński B., 2005, Komentarz do art. 3 p.p.s.e.a.u, [w:] Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi. Komentarz, red. B. Dauter, B. Gruszczyński, A. Kabat, M. Niezgódka-Medek, Zakamycze.
Hauser R., 2003, Konstytucyjny model polskiego sądownictwa administracyjnego, [w:] Polski model sądownictwa administracyjnego, red. S. Fundowicz, J. Stelmasiak, J. Niczyporuk, Lublin.
Kabat A., 1997, Prawo do sądu jako gwarancja ochrony praw człowieka w sprawach administracyjnych, [w:] Podstawowe prawa jednostki i ich sądowa ochrona, red. L. Wiśniewski, Warszawa.
Zimmermann J., 2001, Z problematyki reformy sądownictwa administracyjnego, [w:] Instytucje współczesnego prawa administracyjnego. Księga jubileuszowa Profesora Józefa Filipka, red. I. Skrzydło-Niżnik, Kraków.
Agnieszka Choduń
Szczecin
Głos w panelu Językowe przeszkody i ułatwienia w komunikowaniu się obywatela z sądami i urzędami
Istotnym zagadnieniem w kontekście tematu naszego panelu wydaje się forma komunikacji między sądem czy urzędem a obywatelem czy innymi podmiotami niezinstytucjonalizowanymi. Jakiś czas temu przeprowadziłam pewne badania, których przedmiotem były wzory formularzy, jakie prawodawca zamieszcza, w formie załączników, w tekstach aktów prawnych [por. Choduń 2010]. Okazało się, że w wielu przypadkach te wzory formularzy (wniosków, decyzji i in.) stanowią przełożenie treści przepisów na tę specyficzną formę. Innymi słowy, prawodawca „zaoszczędza” w ten sposób określonym podmiotom trudu rekonstruowania norm prawnych z przepisów prawnych.
Prawnicy wiedzą o tym, że aby zrozumieć treść aktu prawnego, należy z przepisów prawnych zrekonstruować zakodowane w nich przez prawodawcę normy prawne. By to uczynić, trzeba dysponować odpowiednią wiedzą: językową z zakresu języka polskiego, językową z zakresu języka tekstów aktów prawnych oraz wiedzą na temat prawa (z zakresu prawa). Sama, nawet najdoskonalsza, wiedza o języku polskim to za mało, gdyż kompetencja językowa jest w tym przypadku niewystarczająca. Po to, by zrozumieć treść aktów prawnych konieczna jest kompetencja komunikacyjna. Być może niektórzy z Państwa będą zaskoczeni tym, co powiem, ale uważam, że prawodawca tworzy prawo, zakładając, że ten, kto będzie je interpretował, ma kompetencję komunikacyjną przypisywaną prawnikowi. W istocie więc przede wszystkim tworzy prawo z myślą o tym, że interpretował będzie je prawnik – profesjonalista, który jest pośrednikiem między prawodawcą a obywatelem – laikiem. W związku z tym, nie można oczekiwać, że teksty aktów prawnych będą powszechnie zrozumiałe. Nawet jednak, gdyby były one zrozumiałe przez przeciętnego użytkownika języka polskiego na poziomie przepisów, to nie będą przez niego zrozumiałe na poziomie norm, choćby dlatego, że o istnieniu tego poziomu może nawet nie wiedzieć. Na marginesie dodam, że współczesne ogólne słowniki języka polskiego nie w każdym przypadku podają prawne czy prawnicze znaczenia odnotowywanych w słowniku haseł. Na przykład nie podają prawniczego znaczenia wyrazu umocować, które dla każdego prawnika znaczy przede wszystkim upoważnienie kogoś do działania w cudzym imieniu.
Komunikacja między sądem czy urzędem a obywatelem ma charakter zinstytucjonalizowany, sformalizowany i skonwencjonalizowany, o czym decyduje prawodawca poprzez zamieszczenie w przepisach prawnych norm regulujących sposób postępowania w danym przypadku. Ten stopień sformalizowania może być różny i w różnym stopniu realizowany, na co, oprócz regulacji prawnych, wpływa także forma komunikacji (ustna lub pisemna). Może być też jednak i tak, że stopień sformalizowania tej komunikacji będzie efektem działania urzędników, którzy z jakichś powodów – np. po to, by uprościć tę komunikację ze względu na obywatela albo by ułatwić jedynie urzędowi pracę – przygotowują odpowiednie wzory druków, za pomocą których odbywa się komunikacja w urzędzie. Takie wzory tekstów pism czy druków stosowanych w urzędach upraszczają komunikację tylko wtedy, gdy służą obywatelowi. Ze względu na ich nieformalny status, nie mają oczywiście charakteru wiążącego.
Inaczej rzecz wygląda w odniesieniu do wzorów formularzy zamieszczanych przez prawodawcę w postaci załączników w tekstach aktów prawnych. Mają one charakter prawnie wiążący. Prawodawca narzuca w ten sposób formę oraz sposób komunikacji. W wielu przypadkach upraszcza i ułatwia to obywatelom kontakt z urzędem czy sądem. Prościej bowiem i szybciej jest wypełnić druk (skonstruowany z myślą o obywatelu i jego kompetencji komunikacyjnej), niż przeprowadzać żmudny i nierzadko skomplikowany proces wykładni przepisów prawnych, po to, by się dowiedzieć, o co, do kogo, w jakiej formie i trybie się zwrócić. Ponadto taka, wyznaczona przez prawodawcę w postaci wzorów formularzy, formuła komunikacji (wyznaczona przez prawodawcę) czyni ją bardziej przejrzystą i obiektywną, a jednocześnie minimalizuje swobodę urzędnika w tym zakresie, czyniąc go w większym stopniu doradcą obywatela, a nie jedynie decydentem.
Literatura
Choduń A., 2010, Prawo a język urzędowy, [w:] Język w prawie, administracji i gospodarce, red. K. Michalewski, Łódź, s. 9–18.
Radosław Pawelec
Warszawa
Głos w panelu Językowe przeszkody i ułatwienia w komunikowaniu się obywatela z sądami i urzędami
W ostatnich dwóch dekadach w językoznawstwie polskim wypracowano nowe teoretyczne podejście do normy językowej, nowe metody badania tejże, dokonano też kodyfikacji normy. Efektem tych działań są ważne dla języka polskiego i życia społecznego publikacje: Wielki słownik poprawnej polszczyzny pod red. Andrzeja Markowskiego oraz wyróżniona nagrodą Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego Kultura języka polskiego autorstwa Hanny Jadackiej (tom II) i Andrzeja Markowskiego (tom I).
Te prace i zawarte w nich regulacje obejmują przede wszystkim polski język standardowy i język używany w mediach. Bardzo ważny dla kształtu demokracji, społeczeństwa obywatelskiego i sprawności funkcjonowania państwa język prawny jest (w większości) poza zasięgiem systematycznych badań lingwistycznych i językoznawczych propozycji normalizacyjnych.
W efekcie w zapisach prawnych i urzędowych istnieje szereg rozbieżności, dotyczących niekiedy form zupełnie podstawowych, np. stosowane są trzy różne skróty nazwy „Dziennik Ustaw” (Dz.U., Dz. U., DzU), jedni prawnicy piszą ze zm., a inni z późn. zm.
Normy zalecane przez słowniki ortograficzne są często niezbyt praktyczne, w tekstach zaś i bez tego panuje zadziwiająca różnorodność. Dotyczy m.in. zapisu tytułów kodeksów, w dokumentach występują wszystkie możliwe wariacje, a więc:
kodeks karny
Kodeks Karny
Kodeks karny
(z wyjaśnień w najnowszych słownikach wynika, że ta ostatnia pisownia – pierwszy wyraz wielką, dalsze małą, bez pochylenia i bez cudzysłowu – jest obecnie najbardziej zalecana).
W tekstach prawnych występują także niedoskonałości gramatyczne, np. związane z użyciem imiesłowowych równoważników zdania i homonimią składniową. Sformułowanie Pomoc żandarmerii jest udzielana przez umundurowany patrol – jest dwuznaczne, co najgorsze zaś znaczenia te są przeciwstawne. Podobnie też w dziedzinie leksyki: te same pojęcia bywają różnie nazywane (ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej w większości wypadków jest określane jako ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej).
Zmiana tego stanu rzeczy wymaga współpracy między środowiskiem prawniczym i językoznawczym oraz usystematyzowanej, nowoczesnej refleksji lingwistycznej nad językiem prawnym. Należy ją prowadzić w ramach wspólnych projektów badawczych, jej efektem powinny być specjalistyczne wydawnictwa normatywne, przeznaczone dla prawników oraz osób zatrudnionych w urzędach państwowych i samorządowych, regulujące zapisy prawne, a także opracowanie popularnonaukowe, ułatwiające praktyczne stosowanie poprawnych form tej odmiany języka.
Maciej Strączyński
Sędzia Sądu Okręgowego w Szczecinie
Prezes Stowarzyszenia Sędziów Sądów Polskich IUSTITIA
Szczecin
Głos w panelu Językowe przeszkody i ułatwienia w komunikowaniu się obywatela z sądami i urzędami
Język prawniczy – przyczyny i charakterystyka błędów i niezrozumiałości sformułowań
Język prawniczy, stosowany przez praktyków prawa, nader często jest używany w taki sposób, że należałoby go nazwać „jenzykiem”. Odmienności, jakie się w nim pojawiają, mają rozmaity charakter i kilka różnych źródeł. Sprawiają, że język prawniczy staje się nie tylko niezrozumiały dla osób, które na co dzień się nim nie posługują oraz nadmiernie udziwniony, lecz także bywa po prostu niegramatyczny. Wady języka prawniczego podzielić można na trzy podstawowe rodzaje, które wymagają kolejnego omówienia.
Pierwszym źródłem błędów oraz niezrozumiałości występujących w języku prawniczym są sformułowania ustawodawcy. Część z nich nie stanowi zwrotów błędnych, ale mimo to czyni język niejasnym. Przykładem tu może być powszechne stosowanie w języku ustawowym terminów „wstępny” i „zstępny”. Wyrazy te są nieznane większości ludzi, a ich podobieństwo brzmieniowe – różnią się wszakże tylko jedną głoską – utrudnia ich rozróżnienie. Tymczasem słowa „wstępny” i „zstępny” mają jednoznaczne i powszechnie znane synonimy w poprawnej polszczyźnie – są to słowa „przodek” i „potomek”, rozróżnialne i zrozumiałe dla każdego. Bez najmniejszej szkody dla prawa, w sposób nienaruszający tzw. powagi języka urzędowego, można byłoby słowo „wstępny” we wszystkich aktach prawnych zastąpić słowem „przodek”, a słowo „zstępny” słowem „potomek”. Wiadomo, że nadziei na to nie ma – ustawodawca i teoretycy prawa nie lubią takich zmian. Niemniej, przez właśnie takie zbędne utrudnienia język prawniczy staje się trudniejszy do zrozumienia.
Niekiedy zwroty, których używa lub usiłuje używać ustawodawca, przypominają wręcz nowomowę. W ostatnim okresie Ministerstwo Sprawiedliwości z uporem lansuje bardzo wątpliwą w świetle Europejskiej Konwencji Praw Człowieka koncepcję wprowadzenia tzw. „sądów stadionowych”, które mają się sprowadzać do tego, że sędzia będzie urzędował w sądzie, a oskarżony nie zostanie przed sędzią postawiony, tylko doprowadzony do specjalnego pomieszczenia na stadionie, z którego ma być przeprowadzone połączenie audiowizualne z sądem. Taką „rozprawę”, w trakcie której oskarżony w ogóle nie stanie przed sądem, twórcy owej teorii nazwali w projekcie przepisów „rozprawą odmiejscowioną”. Słowo „odmiejscowiona” w ogóle nie istnieje w języku polskim, jest neologizmem. Neologizmy można tworzyć, ale trzeba to umieć robić. „Umiejscowiony w X” oznacza „istniejący i znajdujący się w X”. „Odmiejscowiony”, jakby antonim do „umiejscowionego”, musiałoby więc oznaczać: „nieznajdujący się nigdzie, nieodbywający się nigdzie”. Ponieważ wszystko, co istnieje jako rzecz lub odbywa się jako czynność, ma swoje miejsce, nie mogą istnieć rzeczy czy czynności ludzkie „odmiejscowione”. Ustawodawca ma obecnie świetną okazję, aby nie zepsuć języka polskiego słowem-potworkiem, ale upór polityków w dążeniu do wprowadzenia „sądów stadionowych” nakazuje się obawiać, że z niej nie skorzysta.
Autorowi udało się „wspólnie i w porozumieniu” (to też manieryczny zwrot prawniczy) z prof. drem hab. Kazimierzem Zgryzkiem obronić Kodeks postępowania karnego przed innym potworkiem językowym. Ponieważ kara zgodnie z przepisami unijnymi może być orzekana przez sąd tylko wyrokiem, w 2002 roku zapadła decyzja o przemianowaniu nakazu karnego – orzeczenia wydawanego przez sąd bez rozprawy i uzyskującego prawomocność tylko za zgodą stron. Usiłowano wprowadzić do Kodeksu sformułowanie, że sąd „orzeka wyrokiem nakaz karny” – aby było zapisane, że jest to wyrok. Ten straszny zwrot przeszedł przez wszystkie komisje i grupy ekspertów. Dopiero podczas obrad komisji sejmowej autor podjął na oczach posłów próbę sformułowania „wyroku, którym sąd orzekł nakaz karny”. Nijak się nie dało, wszelkie efekty były rażąco niegramatyczne, tak jak nie dałoby się „orzec postanowieniem wyroku”. Zaproponowane wówczas określenie „wyrok nakazowy” (poparte argumentacją, że istnieją wyroki łączne, wyroki zaoczne, czemu więc nie nakazowe?) weszło szczęśliwie do Kodeksu.
Czasem prawa się po prostu nie przestrzega. Nie wiadomo, dlaczego polskie urzędy nie stosują np. zasad transliteracji alfabetów wschodnioeuropejskich, ustanowionych w rozporządzeniu Ministra Administracji i Spraw Wewnętrznych. Transliteracja ta według przepisów jest taka, jak powszechnie stosowana w literaturze. Tymczasem w dokumentach z uporem używa się transliteracji na język angielski: nie Gorbaczow tylko Gorbatshev, nie Jewtuszenko tylko Evtushenko. Chociaż przepisy nakazują inaczej. Dlaczego tak jest? Bo łatwiej przepisać z dokumentu, gdzie napisane jest po angielsku, niż znać transliterację.
Inną grupą zwrotów niezrozumiałych są terminy teorii prawa, niekiedy jasne dla prawników, a zupełnie niepojęte dla innych osób. Przykładem jest tu znany powszechnie termin „czynny żal”. Gramatycznie jest to termin błędny, gdyż „żal” jest uczuciem, stanem umysłu, jako taki nie może być w sensie językowym „czynny”. „Czynny żal” to zapobieganie przez sprawcę niezaistniałej jeszcze szkodzie, wywołanej jego własnym, wcześniejszym działaniem. Termin ten zyskał sobie prawo funkcjonowania w języku prawniczym i stał się na tyle znany w środowisku, że nie bardzo jest go czym zastąpić. Jest przy tym krótki i zwięzły. Jednakże dla każdego, kto usłyszy go po raz pierwszy w życiu, jest nie tylko niezrozumiały, ale wręcz zabawny.
Najwięcej jednak błędów w języku prawniczym wynika z bezmyślnego, mechanicznego powielania zwrotów zasłyszanych od innych prawników, „dziedziczonych” przez aplikantów po patronach, uważanych za niezbędne zgodnie z zasadą „bo tak się pisze”. Jest to efekt bezmyślnej rutyny w pracy, a niekiedy wręcz ubóstwa językowego.
Niektóre słowa użyte przez ustawodawcę zostały w praktyce – szczególnie za sprawą policjantów i prokuratorów – wyrugowane z języka procesowego. Art. 279 § 1 Kodeksu karnego mówi przykładowo „Kto kradnie z włamaniem, podlega karze”. Tymczasem nikt nie kradnie – każdy tylko „zabiera w celu przywłaszczenia”. Ustawodawca użył słowa „kradnie”, natomiast nie chcą go używać prokuratorzy i policjanci, uważając je nie wiadomo czemu za trywialne. Gdy zaś prokurator w akcie oskarżenia napisze, że oskarżony po uprzednim wyłamaniu drzwi „zabrał w celu przywłaszczenia” zamiast „ukradł”, to zwrot ten znajdzie się również w wyroku, który musi zawierać zarzut z aktu oskarżenia. W ten sposób terminy ustawowe, a zrozumiałe znikają z języka prawniczego. Należy zaznaczyć, że gdy ustawowe sformułowanie jest skomplikowane, prokurator najczęściej przepisuje je do zarzutu, bo tak jest łatwiej i zyskuje się pewność, że wszystkie ustawowe znamiona zostały opisane. Zaczyna działać swoista wersja prawa Kopernika i Greshama: słowo gorsze wypiera z obiegu lepsze.
Innym słowem, które zniknęło z języka prawniczego, jest słowo „zabija”. Art. 148 Kodeksu karnego mówi „kto zabija człowieka”. Wedle aktów oskarżenia nikt nie zabija. Typowy sposób formułowania zarzutu zabójstwa to: „działając z zamiarem bezpośrednim pozbawienia życia pana Iks, zadał mu trzy uderzenia narzędziem ostrym ostrokończystym jakim jest nóż, powodując (tu następuje opis obrażeń przepisany dosłownie z opinii sądowo lekarskiej, zawierający wszystkie urazy od przebitego nożem serca do otarcia skóry na małym palcu lewej ręki), co skutkowało zejściem śmiertelnym pana Iks, czym działał na szkodę pana Iks”. Każdy chce pozbawić życia zamiast zabić, zadaje uderzenia zamiast uderzać, używa (o czym zapewne nie wie) narzędzia ostrego ostrokończystego zamiast noża, skutkiem jest zejście śmiertelne zamiast śmierci, a to wszystko jest działaniem na szkodę pana Iks, ponieważ sąd i strony są tak tępe, że jeśli im się wprost nie napisze, kto jest pokrzywdzonym, nigdy się nie domyślą. Mało tego, bywało, że zabójstwo pana Iksa dokonywane było według aktu oskarżenia na szkodę pani Iksowej, bo to ona przecież mogła wystąpić przed sądem jako pokrzywdzona – panu Iksowi z zaświatów raczej byłoby trudno. Owo traktowanie zmarłych pokrzywdzonych jak przedmiotów, będących własnością ich bliskich, autorowi udało się w okręgu szczecińskim skutecznie wytępić – trudno powiedzieć jak jest gdzie indziej.
Udziwnionych określeń jest wiele. Niektóre z nich pochodzą z języka medycyny sądowej. Nikt na przykład nie ma prawej ręki. Ludzie mają „narząd ciała, jakim jest kończyna górna prawa”. Nigdy inaczej, nigdy z inną kolejnością słów. Oskarżyciele nie chcą się wykazać jakąkolwiek własną inwencją, przepisują mechanicznie opinie. Za takie mechaniczne przepisanie opinii żaden przełożony złego słowa nie powie, a jeśli napisze się inaczej, to „kto wie – może się przyczepi”. Takie podejście zaś skutkuje wtórnym ubóstwem językowym wśród prawników.
Inną bardzo niepożądaną cechą praktycznego języka prawniczego jest ucieczka od odmiany nazwisk. W języku polskim odmieniają się wszystkie nazwiska i nie ma od tego wyjątków. Przypomnieć należy zwrot: oskarżam – kogo? co? To gramatyczny biernik, po łacinie Accusativus, co dosłownie znaczy „oskarżający”. Po polski zamiast „biernik” powinno być właściwie „oskarżacz”, jak po niemiecku (Akkusativ). Tymczasem prokuratorzy z reguły oskarżają nie Jana Biernika, tylko Jana Biernik, a właściwie Jana Mianownik. Policjanci też uważają chętnie, że „w pismach urzędowych nazwisk się nie odmienia”. Oczywiście jest to naruszenie ustawy o języku polskim, jako że pisma urzędowe należy pisać w poprawnym języku polskim, a nie w języku polskim, w którym celowo robi się błędy. Cytowana „zasada” przysłania po prostu nieznajomość polszczyzny i gramatyki. A przecież już w latach siedemdziesiątych XX wieku Jacek Kleyff drwił z owego „jenzyka milicyjnego”, nadając swojej zakazanej wówczas piosence tytuł „Protokół zeznań pierwszego skrzypka Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji obywatela Kaczorowski Jana”. Oczywiście sędziowie też nie są święci i w milionach wyroków skazuje się Jana Nowak czy rozwodzi Jerzego Kaczmarek. Jeżeli zaś sąd skazał Stanisława Pałka (a nie Pałkę), to długo trzeba się zastanawiać, czy oskarżony nazywał się Stanisław Pałka czy Stanisław Pałek.
Wchodzą do języka prawniczego zbędne terminy obcojęzyczne. Kompletnie zanikło w języku polskim słowo „kupiec”, ostatecznie wyrugowane z ustawy z chwilą uchylenia ostatnich przepisów Kodeksu handlowego pochodzącego z 1934 roku. Zamiast kupców czy handlarzy są teraz „dealerzy” i spolszczeni „dilerzy”: samochodowi, narkotykowi. Do języka prawniczego wchodzą też błędnie używane słowa z języka potocznego lub wręcz różnych slangów, coraz rzadziej ujmowane w cudzysłów. Autor pamięta zdziwienie prokuratora, któremu wytknięto, że nie można sprzedać „działki” narkotyków, bo działka to mały obszar ziemi przeznaczonej na cele budowlane lub rekreacyjne.
Akt oskarżenia czy wyrok w sensie gramatycznym jest jednym zdaniem i napisanie go w taki sposób, aby z jednej strony oddawał cały sens zarzutu lub orzeczenia, a z drugiej był poprawny gramatycznie, jest niekiedy trudne. Łatwiej jest w krótszych zazwyczaj wyrokach sądów cywilnych. Natomiast w aktach oskarżenia i wyrokach karnych zdarzają się rażące błędy składniowe, początkowo niewidoczne, które dopiero gdy przeprowadzi się gramatyczny rozbiór ogromnego zdania, stają się dostrzegalne. Na to jednak sposobu nie ma. Trzeba po prostu znać język polski.
Umiejętność tworzenia skomplikowanych zdań na ogół wiąże się z umiejętnością formułowania ich w mowie i posiadaną kulturą języka. Zajęcia z kultury języka są natomiast na studiach prawniczych ewenementem. Chyba jedynie znany dobrze autorowi Uniwersytet Szczeciński takie zajęcia wprowadził, ale głównie za sprawą faktu, że to na tej uczelni wykłada od lat prof. dr hab. Maciej Zieliński, długoletni członek Rady Języka Polskiego (a już po Kongresie Języka Polskiego do Rady wybrano dr Agnieszkę Choduń, również pracownika naukowego szczecińskiego WPiA). Zajęcia z kultury języka to jednak wyższy etap wtajemniczenia.
Przez wiele lat można było zostać prawnikiem, niemal nie znając języka polskiego. Przed laty nie było nawet wstępnego egzaminu na studia prawnicze z języka polskiego, choć jest to narzędzie pracy prawnika: obok oczywistej jako przedmiot egzaminu historii zdawano... geografię. Potem dopiero pojawił się język polski na egzaminie w jej miejsce. Dużo złego zrobiła masowa „produkcja” studentów w pierwszych latach po upadku komunizmu. Uczelnie ze względów komercyjnych przyjmowały wielu studentów na studia zaoczne (płatne), co sprawiało, że miejsce egzaminów ustnych zajmowały egzaminy pisemne, prowadzone dla wielu studentów jednocześnie. Studenci prawa tracili umiejętność poprawnego wysławiania się: gdy w trakcie egzaminu ustnego robili błędy językowe, większość egzaminatorów dostrzegała je i odruchowo zwracała uwagę. Błędy gramatyczne w pracach pisemnych natomiast nie były ani oznaczane, ani wytykane, liczyła się treść i wiedza.
Na system egzaminów pisemnych lub – o zgrozo – testów wyboru właściwej odpowiedzi przechodzą obecnie korporacje prawnicze: adwokacka, radcowska. Tylko egzamin sędziowski zawsze był ustny. Ale gdy zlikwidowano klasyczną aplikację i powołano Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury, obawiać się należy zmian i w tym względzie. Teraz też egzamin będzie w znacznej części pisemny. W ten sposób masowo produkuje się prawników, którzy poprawnie mówić nie umieją, a pisać w najlepszym razie „umią”.
Co gorsza, nie widać nie tyle perspektywy, ile powszechnej woli poprawy sytuacji. Konkursy krasomówcze dla młodych prawników wprawdzie nadal funkcjonują, ale niestety wychodzą z mody. Nieumiejętność używania języka polskiego przeszkadza coraz mniejszej części środowiska. Czyżby prawników czekało zastąpienie języka polskiego straszliwym „jenzykiem internetu”?
Polacy nie gęsi... ale prawnicy... niekiedy owszem.