− Można być doskonałym, a przy złym wietrze wylądować sporo przed linią końcową − powiedział prof. Jan Malicki na zakończenie Dyktanda Mistrzów, które odbyło się w niedzielę 21 lutego 2010r. w Katowicach. Tym razem nikomu nie udało się napisać ortograficznej klasówki bezbłędnie. Uczestnicy przyznali, że nietypowe zasady konkursu, opracowane przez prof. Andrzeja Markowskiego, nie tylko ich zaskoczyły, lecz także okazały się sprytnym zabiegiem zwiększającym poziom trudności intelektualnych zmagań.
Z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego szesnaście osób spośród dwadzieściorga pięciorga laureatów Ogólnopolskiego Dyktanda, organizowanego od 1987 roku, odważyło się zmierzyć z mistrzowsko trudnym tekstem.
O godz. 11.00 w sali Biblioteki Śląskiej dotychczasowych finalistów przywitała wicemarszałek Senatu, Krystyna Bochenek – pomysłodawczyni i organizatorka wielkich dyktand. Następnie zabrał głos prof. Jerzy Bralczyk, który w krótkim przemówieniu podkreślił znaczenie języka nie jako narzędzia komunikacji, ale jako wartości stanowiącej o naszym człowieczeństwie, dającej możliwość kreowania siebie i rzeczywistości. Dyktando przeczytał jego autor, prof. Andrzej Markowski. Uczestnicy przyznali, że kiedy po raz pierwszy usłyszeli historię Jana Piotra Nowaka-Kowalskiego, człowieka encyklopedii, tekst nie wydał im się trudny.
Zupełnie inaczej ocenili go wówczas, gdy przewodniczący Rady Języka Polskiego wyjaśnił, że tym razem istnieje dodatkowy wymóg zapisywania wszystkich poprawnych wersji dyktowanych wyrazów (np. czip / chip, gyros / giros). Jednocześnie prof. Andrzej Markowski przypomniał o tym, iż niektóre wyrazy, nawet te obco brzmiące, mają jednoznaczną pisownię.
Po sprawdzeniu prac pod kierunkiem dr Danuty Krzyżyk z Katedry Dydaktyki Języka i Literatury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego oraz po konsultacjach z profesorskim jury: Jerzym Bralczykiem, Walerym Pisarkiem, Jerzym Podrackim i Edwardem Polańskim około godz. 13.30 ogłoszono wyniki.
Arcymistrzem Polskiej Ortografii został 37-letni Robert Bil, polonista i redaktor z Poznania, dwukrotny wicemistrz Ogólnopolskiego Dyktanda z 1996 i 1999 roku. W nagrodę otrzymał 10 tysięcy złotych.
− Przygotowywałem się dość solidnie, od środy miałem urlop w pracy. Miałem silną motywację, bo w dyktandach byłem już raz drugi, a raz trzeci. Cieszę się, że tym razem byłem pierwszy, bo naprawdę kocham ten język – nie krył wzruszenia zwycięzca.
Poniżej zamieszczamy tekst arcymistrzowskiego dyktanda:
Jan Piotr Nowak-Kowalski, człowiek encyklopedia, w przeddzień odebrania na superekstremalnym uniwersytecie na Dalekiej Północy tytułu doctora honoris causa / doktora honoris causa / doctora h.c. / doktora h.c. / dr. honoris causa / dr. h.c. wszech nauk, półleżąc na szezlongu, układał tableau, wklejając z wolna miniportrety swoich idoli na landszaft / lanszaft z kościołem św. Jakuba / kościołem Świętego Jakuba w tle. Królowała francuszczyzna: Pascal obok Molière'a / Moliera, Diderot przy Voltairze / Wolterze i Chopin / Szopen naprzeciwko Balzaka / Balzaca. Ale nie koniec na tym. Co nieco z boku wkleił portrecik Żelaznego Kanclerza / żelaznego kanclerza, który nie wiadomo dlaczego sąsiadował z Psem Huckelberry / Psem Huckleberry w kostiumie komediowego pierrota, wtranżalającym gyros / giros przyprawiony kolendrą. Ni stąd, ni zowąd u dołu pojawił się Aladyn zanurzony w modłach do Allacha / Allaha, a nad nim błyszczała, tu ni w pięć, ni w dziewięć doklejona, Gwiazda Betlejemska. „Horrendalny miszmasz!” − mruknął do siebie Jan Piotr, ale wklejał dalej, aż cała dwudziestkapiątka jego superwybrańców znalazła się na swych miejscach i można było dobrać passe-partout do całości. „Bardzo-m / bardzom się starał − westchnął − i zapewne arcykicz to nie jest, a choć staroświecczyzną pachnie, za półdarmo nie oddam”. Z nagła, jakby włączył dodatkowy chip / czip pamięci muzycznej, zaczął nucić znane szopenowskie / chopinowskie impromptu, wykonywane jako część potpourri w wielu miejscach Starego i Nowego Świata, od Ad-Dauhy i Kuala Lumpur do Acapulco i Massachusetts. „Ha! Lepsze / Ha, lepsze to niż bigbit / big-beat, że nie wspomnę o tych hiphopowych / hip-hopowych ohydztwach” − stwierdził. „A jutro, być może splendory i niesplendory... I chyba niezadługo będę siedział, boć łaska pańska na pstrym koniu jeździ i różne hocki-klocki ze mną wyprawiać mogą”. I pokiwawszy z lekka głową, jął − na wszelki wypadek − spisywać ostatnią wolę.