Perspektywy języka polskiego we wspólnej Europie
Nad integracją europejską dyskutują dziś w Polsce przedstawiciele właściwie wszystkich sfer naszego życia, od wojska i obronności poczynając, a na rolnictwie i ekologii kończąc. Tylko my, językoznawcy, raczej się nie wypowiadamy na ten temat. Niekiedy można odnieść wrażenie, że w opinii lingwistów sprawy te są albo już całkiem uregulowane, albo też nie możemy mieć na nie większego wpływu. Prestiż zaś języka polskiego i jego rola w naszej części Europy jest na tyle ugruntowana, że to, co dotyczy języka, nie powinno budzić niepokoju.
Przypomnijmy, że pytanie o sens naszego wejścia do NATO i Unii Europejskiej właściwie nie istnieje. Ogromna większość Polaków nie ma wątpliwości co do pożytków z tego płynących. Jedyna niepewność, jaka się w tej mierze pojawia, dotyczy tego, czy na pewno będziemy wśród pierwszych krajów Europy Wschodniej, które się tam znajdą. Również NATO i UE chcą nas widzieć u siebie i z wolna, ale stanowczo to realizują.
Jednakże moim zdaniem problem istnieje i w miarę upływu czasu staje się wyraźniejszy. Na jego aspekt lingwistyczny próbowałem już kilkakrotnie zwracać uwagę, ostatni raz w ubiegłym roku (por. Kilka uwag na temat języka i kultury narodowej w przyszłej wspólnej Europie, Język Polski LXXVII, s. 84-88). Rzecz dotyczy bowiem wzajemnych stosunków między językami w warunkach całkowitej swobody przepływu ludzi i informacji oraz wspólnych instytucji społecznych w wielu dziedzinach. Nie chodzi mi tu bynajmniej o przenikanie obcych elementów do języka polskiego, czemu nawiasem mówiąc poświęca się sporo uwagi, lecz o wypieranie polszczyzny z różnych sfer użycia.
Jest to zagadnienie związane z teorią odmian językowych, intensywnie rozwijaną u nas w ostatnich dziesięcioleciach. Nie wchodząc tutaj w możliwości różnych ujęć wewnętrznego zróżnicowania języka, poprzestaniemy na stwierdzeniu, że w dzisiejszym świecie poszczególne sfery komunikatywne języka istnieją do pewnego stopnia niezależnie od siebie. Mogą one być obsługiwane przez jeden język narodowy czy etniczny, ale też nierzadkie są sytuacje, gdy miejsce niektórych odmian rodzimych zajmują języki genetycznie inne. Mamy wtedy do czynienia ze zjawiskiem dyglosji typowym dla państw wielonarodowych i społeczności rozproszonych np. emigracyjnych.
W odniesieniu do układów państwowo-administracyjnych stwierdzamy dziś, jak i dawniej, dwie tendencje, integracyjną i separatystyczną. Upraszczając nieco sprawę, można rzec, iż za tendencją integracyjną przemawiają przede wszystkim doraźne względy ekonomiczne. Z kolei skłonność do zawierania się we własnych granicach wynika najczęściej z poczucia nierówności społecznej, w tym braku warunków do właściwego rozwoju kultury narodowej, nieraz też gospodarki. Rzecz się komplikuje, gdy w przypadku tendencji pierwszej pojawia się scalanie na siłę, o charakterze zaborczym. Dlatego w naszym stuleciu można obserwować ścieranie się obu dążności, z różnymi w końcu skutkami, aż do całkowitych zmian mapy i warunków egzystencji na naszym kontynencie.
W chwili obecnej górę wzięły bezapelacyjnie trendy integracyjne. Jednocząca się Europa, wyszedłszy z założeń chrystianizmu w odniesieniu do jednostki i demokracji co do stosunków społecznych, oparła się na idei tolerancji, która prowadzi do zaakceptowania zasady wielokulturowości w życiu zbiorowym. Ta piękna pod względem etycznym postawa jest uzasadnieniem dla modelu państwa wielonarodowego, zatem i wielojęzykowego. Nie ulega wątpliwości, że przyszła wspólna Europa, bez względu na swoją ostateczną strukturę administracyjną, rysuje się jako organizm wielonarodowy. To zaś zmusza do przedyskutowania wszelkich aspektów życia zbiorowego, w tym także dotyczących problematyki lingwistycznej. Nie wystarczają dziś bowiem szlachetne założenia teoretyczne. Potrzebna jest również krytyczna ocena sytuacji i analiza realnych możliwości jej rozwoju. Te zaś zbywa się nieraz ogólnikami bądź przytaczaniem materiału dość dowolnie wybieranego dla poparcia prezentowanych tez. Tymczasem pomiędzy krajami Europy Zachodniej i Wschodniej istnieją w omawianych tu sprawach istotne różnice, których nie wszyscy są świadomi.
Polityka jest m.in. sztuką przewidywania tego, co może nastąpić. Nie wolno jednak brać pod uwagę tylko najbardziej prawdopodobnych lub - co się też zdarza - najbardziej pożądanych wariantów rozwoju sytuacji społecznej i językowej. Naszym obowiązkiem jest wziąć w rachubę wszystkie możliwości i uwzględnić każdą z nich w planach działania na przyszłość. Nie mamy obecnie powodów, by nie dawać wiary deklaracjom państw zarówno zachodniej, jak i wschodniej Europy co do ich intencji w najbliższej przyszłości. Trzeba jednak mieć trochę wyobraźni popartej wiedzą o niedawno minionych wydarzeniach na świecie i o aktualnej sytuacji politycznej, która się ukształtowała na ich podstawie, aby sobie zdać sprawę, że wariantów "scenariusza integracyjnego" na naszym kontynencie może być więcej, niż się oficjalnie o tym mówi.
Czy ludzie wprowadzający nas do wspólnej Europy są w tym wystarczająco zorientowani? Czy posiadają programy alternatywne w przypadku mniej oczekiwanego rozwoju sytuacji? Czy wreszcie my sami, językoznawcy, dostatecznie bierzemy w rachubę możliwość kryzysowego obrotu spraw dotyczących języka i kultury narodowej? Oto kilka pytań, na które w odniesieniu do naszej dziedziny nikt prócz nas nie odpowie.