Dyktando 1996
prof. Jerzy Bralczyk
„Nieomal dziewczyna cud”
Niepowstrzymanym półszlochem przyjęła zwyciężczyni telekonkursu na spikerkę werdykt jury. Łkała co prawda nieprzesadnie, lecz niemalże bez przestanku przez półtrzeciej minuty. Nie przypadkiem triumfowała [albo: tryumfowała]. Jej nieokiełznana uroda pół-Tatarki (była Katowiczanką z Zabrza) z kasztanowatordzawymi puklami i migdałokształtnymi oczyma była bezsprzecznie poza konkurencją. Jej wprawdzie nie najefektowniejsza, lecz zgoła docencka wiedza umożliwiała odpowiedzi na pytania na przemian o pseudo- -Nietzscheańskie teorie idylliczności i o staro-wysoko-niemieckie dialekty, przeliczanie staj na piędzie i rozróżnianie chitynowych pancerzy rohatyńców od kosmków gąsienic, a bigbitu od rock and rolla. Nieźle wypadł zanucony przez nią rockandrollowy standard. Nie darmo słyszała teraz co niemiara ochów, a dookolutka kręcili się fotoreporterzy, niedopuszczeni [albo: nie dopuszczeni] w pobliże sceny, przypominającej osobowo- -towarowy statek przetwórnię. Na twarzy, niezszarzałej na przekór czteroipółgodzinnym ekstrazmaganiom, widać było samouzbrojenie w cierpliwość. Przed półgodziną wygrała, leczby niechybnie niepełny to był sukces, jeśliby zszargała swą superopinię w dyktandzie.