prof. Edward Polański
Jak rozhasana hałastra harcerzy chimerycznie zmitrężyła czas
Z okazji Dnia Ziemi na ziemi olsztyńskiej grupka krnąbrnych harcerzy płetwonurków z Gdyni Chyloni miała wyłowić z rzeki Krutyni górę śmieci. Po dwuipółdniowej włóczędze czarnooki, ryżawy dowódca znużonej drużyny zażądał od hożej druhenki z Pułtuska uwarzenia naprędce co najmniej superpożywnej zupy jarzynowej tudzież przyrządzenia wysokokalorycznej sałatki z jeżyn, bakłażanów i rzeżuchy. Gdy niesforna młódź porządnie sobie podjadła, nie zwlekając, ruszyła chyżo naprzód. Jednakże na rubieżach powiatu ostródzkiego chwacki przywódca zuchów – skądinąd zagorzały obieżyświat, nie lada ścichapęk – ni stąd, ni zowąd zamarzył o nicnierobieniu. Zamiast od razu zmierzać do celu, z nagła zarządził przerwę w marszrucie i rozpoczął swe wagabundzkie bajdurzenia. Toteż nasi bohaterowie w pośrodku mało znaczącego przysiółka, pogrążeni w słodkim nieróbstwie, pół siedząc, pół leżąc wkoło ledwo żarzącego się chrustu, wprost chłonęli niby-myśliwską gawędę swego arcykomendanta o nie najbłahszej przygodzie z żubrem, jaka mu się przydarzyła niedaleko Białowieży.
U celu byli dopiero nazajutrz. Jakież było ich zdziwienie, kiedy zauważyli tamże honorową chorągiew ZHR-u z harcmistrzem na czele. Nowo mianowany przełożony żachnął się: „Rychło w czas! Na pewno zmitrężyliście dwa i pół dnia, wkrótce czeka was harówka! Za niewykonanie zadania i włóczęgostwo rokrocznie będziecie tu przyjeżdżać z oprzyrządowaniem i w koło Macieju raz w raz wyławiać z jezior i strużek najprzeróżniejsze zguby i niepożądane paskudztwa!”.