Rada Języka Polskiego
przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk
Pozwalam sobie zwrócić się do Państwa z wątpliwością, którą wywołał we mnie opublikowany w nr 2(9) Komunikatów Rady Języka Polskiego blok materiałów "Opinie o Etymologicznym słowniku języka polskiego A. Bańkowskiego".
Byłem konsultantem tego słownika. Gwoli ścisłości wyjaśniam, że autor nie zwrócił się do mnie z żadną kwestią (czemu się nie dziwię, nie zajmuję się bowiem etymologią), wydawnictwo zaś - dostarczywszy próbę - zadało mi jedno pytanie: czy podpisać umowę z autorem i wydać słownik. Na pytanie to odpowiedziałem jednoznacznie twierdząco.
Ułożenie słownika etymologicznego to wielka praca. Jak wiadomo, istnieje jeden kompletny słownik etymologiczny języka polskiego - Aleksandra Brücknera z roku 1927. Mimo znacznej objętości (806 stron) ma on opinię dzieła popularnego, niezbyt naukowego, pełnego dygresji i impresji autorskich. Wiadomo również, że Franciszek Sławski, który podjął dzieło stworzenia pełnego i "naukowego" słownika etymologicznego języka polskiego, w ciągu długiego życia zdołał swój zamiar zrealizować mniej więcej w jednej trzeciej. Słownik Andrzeja Bańkowskiego jest w historii kultury polskiej trzecim dziełem o takim charakterze i drugim, które ma szanse być doprowadzone do końca.
Taki jest dorobek polski w dziedzinie słowników etymologicznych w roku 2002, gdy - w wyniku samorzutnego rozwoju - mamy na rynku zalew różnego typu leksykonów, gdy liczba dostępnych w handlu słowników wyrazów obcych zbliża się do 10, a słowników ortograficznych - do 50. Na słownikach bowiem się zarabia. Zarobek jest oczywiście wprost proporcjonalny do liczby sprzedanych egzemplarzy, a odwrotnie proporcjonalny do ilości włożonej pracy.
Wielkie słowniki materiałowe, wymagające aparatu naukowego i bardzo starannego opracowania, były w czasach socjalizmu subwencjonowane, a słowniki historyczne, adresowane do specjalistów, do dziś są opracowywane w placówkach Polskiej Akademii Nauk i korzystają z dotacji państwowych. Profesor Andrzej Bańkowski nie zajmuje w językoznawstwie polskim pozycji zbyt widocznej. Tkwiąc w istocie na marginesie życia naukowego, rozwija swe intelektualne pasje, których uwieńczeniem jest słownik etymologiczny. Członkom Rady Języka Polskiego należy przypomnieć, że tworzy go z własnej inicjatywy i na własny rachunek, że nie korzystał z żadnych źródeł finansowania, które były dostępne w Polsce w ostatnim pięćdziesięcioleciu. Wydawnictwo Naukowe PWN podjęło ryzyko jego wydania. Ze względu na osiągnięty poziom merytoryczny oraz wskazane wyżej uwarunkowania zewnętrzne był to, moim zdaniem, krok sensowny.
Wydane dzieło oczywiście podlega ocenie. Nie będę tu bronił Słownika przed zarzutami profesor Puzyniny. Ma ona wyrobione zdanie na jego temat i może je rozpowszechniać. Tylko czy Rada Języka Polskiego powinna przyjmować jej ocenę jako własną i z pozycji "ciała, któremu została przypisana wyjątkowa godność i autorytet", sugerować wydawcy określone działania?
Co prawda, "do zadań Rady należy w szczególności [...] ocena i wypowiadanie się w sprawach poziomu i potrzeb wydawnictw z zakresu wiedzy o języku polskim" (Regulamin RJP), ale zastosowanie tego punktu do Etymologicznego słownika języka polskiego Andrzeja Bańkowskiego i przygotowania materiałów na jego temat wydaje się wątpliwe. Publikacji poświęconych językowi polskiemu ukazuje się corocznie parę setek, poziom ich jest bardzo zróżnicowany. Rada pierwszy raz zajęła się konkretnym dziełem i sformułowała na jego temat opinię. Poświęciła mu bardzo dużo uwagi i dużo miejsca w swoich publikacjach. Zasadniczy paragraf 2 regulaminu Rady stanowi: "Rada swym zakresem działania obejmuje wszelkie sprawy dotyczące używania i rozwoju języka polskiego". Dzieło Andrzeja Bańkowskiego nie mieści się w tej sferze, dotyczy wyłącznie teoretycznej "wiedzy o języku polskim". Bodźcem do rozważania tych spraw była prośba członkini Rady o wydanie opinii, czy Etymologiczny słownik języka polskiego jest dziełem naukowym. Wydaje się, że wydanie takiej opinii nie należy do zakresu działania Rady.
W istocie nie chodziło o poziom merytoryczny, potknięcia autora czy niestosowanie przez niego tradycyjnego aparatu krytyczno-bibliograficznego. Inicjatorka akcji dostrzegła w słowniku "liczne akcenty antysemickie". I to było powodem działania podjętego przez Radę Języka Polskiego.
Na te elementy dzieła, w których treści takich można się doszukać, trzeba jednak spojrzeć inaczej.
Historia odległych epok jest zmuszona posługiwać się danymi mało pewnymi, których interpretacja obwarowana jest licznymi warunkami, a wyciągnięte wnioski mają charakter hipotetyczny. Dotyczy to także etymologii, dysponującej niewielką liczbą dawnych potwierdzeń pisanych, ale formułującej hipotezy o różnym stopniu prawdopodobieństwa. Człowiek zajmujący się tego rodzaju problemami może przyjąć różną postawę wobec nich i wobec siebie samego. Tradycyjnie od uczonego oczekuje się tego, że wszedłszy na koturny, pełen najwyższego szacunku dla swoich prześwietnych poprzedników, będzie z najwyższą powagą w sposób jak najbardziej wyważony referował ich poglądy i formułował własne hipotezy. Autor Etymologiczego słownika języka polskiego nie dostosował się do tej konwencji. Swe tezy i sądy formułuje często z dystansu, bawi się swymi konstrukcjami myślowymi, igra słowami. Wszystkich sformułowanych przez niego twierdzeń nie można odczytywać serio jako prawd czy choćby hipotez naukowych, nie można ich traktować nawet jako odzwierciedlenia poglądów autora, bo czasem jest to po prostu intelektualna zabawa. Dostrzeże to każdy, kto przeczyta wstęp. Dostrzegli to także uczestnicy dyskusji w Radzie Języka Polskiego. A mimo to Rada wydała swoją opinię i wystąpiła do wydawcy z określonymi żądaniami. Uznała bowiem, że w swej ironii i kpinie autor przekroczył granice wymaganej obecnie poprawności politycznej.
Czy podjąwszy takie działania, Rada Języka Polskiego nie zajęła czasem pozycji Urzędu Cenzury?
Zygmunt Saloni