Chcę zacząć od wyrażenia wdzięczności pani profesor Jadwidze Puzyninie za wszechstronne i dla mnie bardzo instruktywne omówienie publikacji p. Andrzeja Bańkowskiego pt. Etymologiczny słownik języka polskiego.
Miałem tylko ograniczony dostęp do tej publikacji. W księgarni przekartkowałem pierwszy tom. Dotychczas wyszły dwa tomy, kosztują po 60 zł. Wydałem w życiu wiele pieniędzy na słowniki, ale tym razem poprzestałem na przekartkowaniu, bo książek pewnego typu nie kupuję z zasady. Mam w domu stary, cudowny słownik Aleksandra Brücknera i niedokończony, jak wiadomo, Franciszka Sławskiego. Jakoś nie wydało mi się, żeby słownik p. Bańkowskiego godzien był stanąć obok nich. Jest to jednak fakt wydawniczy, wobec którego Rada, moim zdaniem, powinna zająć stanowisko.
Jak wiem z protokołu, na poprzednim zebraniu Rady, w którym nie uczestniczyłem, powstała wątpliwość, czy ustosunkowanie się do tej sprawy byłoby celowe i czy mieści się w naszych kompetencjach. Otóż § 3, p. 4 Regulaminu Rady Języka Polskiego stwierdza, że do zadań Rady należy "ocena i wypowiadanie się w sprawach poziomu i potrzeb wydawnictw z zakresu wiedzy o języku polskim".
Rozumiem, że Rada nie chce i nie ma powodu opiniować wartości naukowej poszczególnych dzieł leksykograficznych, jak to ustalono na jednym z zebrań Prezydium, co wydaje się zrozumiałe i słuszne. Rzeczywiście za wartość naukową, dydaktyczną czy np. stylistyczną poszczególnych publikacji odpowiadają autorzy i wydawnictwa. Rolą Rady nie jest recenzowanie prac i krytyka omyłek, jakich mogą się dopuszczać twórcy słowników. Tak daleko idąca ingerencja Rady byłaby przesadą. Wolność słowa i poglądów łącznie z ryzykiem błędu przysługuje także w pracy naukowej. Żadna instytucja nie powinna tej wolności krępować.
Rada jest natomiast ciałem, któremu przypisana została wyjątkowa godność i autorytet, co sprawia, że jako członek Rady ja np. czuję się szczególnie zaszczycony i powołany do strzeżenia godności mojego języka ojczystego, godności rządzących nim praw, godności językoznawstwa i ogólnie, jak wszędzie i zawsze, przyrodzonej godności ludzkiej. To jest, według mnie, niewątpliwa kompetencja Rady.
Patrząc z tego stanowiska, uważam za rzecz konieczną, żebyśmy zareagowali na skandaliczny wybryk, jakiego dopuścił się p. Bańkowski w dziedzinie, za którą moralnie w Polsce odpowiadamy.
Sam autor przedstawił się jako satyryk (i niedouk). To drugie ma być zapewne żartem, ale w świetle wywodu pani profesor Puzyniny niekoniecznie jest żartem. Mnie autor wydał się raczej maniakiem ogarniętym obsesją antyżydowską i antyinteligencką. Gdyby nawet jego natrętne myśli przybierające postać niesmacznych wygłupów uznać za satyrę, to słownik etymologiczny nie jest miejscem do uprawiania satyry. Uwłacza to powadze wiedzy, której ludzie poszukują w słownikach, bo przecież nie sięgają do nich, żeby się tam spotkać z błazeńskimi figlami i naukowym bałamuctwem, ale dla zaczerpnięcia wiarygodnych informacji. Jest to więc umyślne i szkodliwe nadużycie formy słownika. Przypadek ten podlega naszej ocenie zgodnie z § 3, p.4 Regulaminu, idzie tu bowiem w sposób oczywisty o "poziom i potrzeby wydawnictw z zakresu wiedzy o języku polskim".
Myślę, że poza obrazą językoznawstwa jest jeszcze drugi, może ważniejszy powód, dlaczego powinniśmy zabrać głos na temat osobliwego dzieła p. Bańkowskiego. Otóż pan ten może sobie robić głupie zabawy z wiedzy o językach, ale nie urządza się w cywilizowanym świecie zabaw na cmentarzu. Pan Bańkowski popisuje się wymyślonym przez siebie podziałem plemion (chyba języków?) na semickie i antysemickie. Żonglowanie tym kalamburem sprawia mu wielką uciechę. Jednak po pewnym prawdziwym zdarzeniu antysemickim, jakim w XX wieku był holokaust, żartowanie na ten temat stało się czymś haniebnym, jest obrazą człowieczeństwa i elementarnych zasad przyzwoitości. Zasadę tę respektuje cały cywilizowany świat. Byłby czas, żeby nareszcie zaczęła ona obowiązywać w Polsce, zwłaszcza w momencie, gdy najświeższym odkryciem jest Jedwabne.
Konkludując, opowiadam się za napiętnowaniem przez Radę utworu pana Bańkowskiego jako publikacji obrażającej w ogólności dobre obyczaje i godność człowieka, a w szczególności łamiącej normy etyki naukowej. Formę, w jakiej byłoby najlepiej dać wyraz naszemu stanowisku, proponuję rozważyć.
Miałem tylko ograniczony dostęp do tej publikacji. W księgarni przekartkowałem pierwszy tom. Dotychczas wyszły dwa tomy, kosztują po 60 zł. Wydałem w życiu wiele pieniędzy na słowniki, ale tym razem poprzestałem na przekartkowaniu, bo książek pewnego typu nie kupuję z zasady. Mam w domu stary, cudowny słownik Aleksandra Brücknera i niedokończony, jak wiadomo, Franciszka Sławskiego. Jakoś nie wydało mi się, żeby słownik p. Bańkowskiego godzien był stanąć obok nich. Jest to jednak fakt wydawniczy, wobec którego Rada, moim zdaniem, powinna zająć stanowisko.
Jak wiem z protokołu, na poprzednim zebraniu Rady, w którym nie uczestniczyłem, powstała wątpliwość, czy ustosunkowanie się do tej sprawy byłoby celowe i czy mieści się w naszych kompetencjach. Otóż § 3, p. 4 Regulaminu Rady Języka Polskiego stwierdza, że do zadań Rady należy "ocena i wypowiadanie się w sprawach poziomu i potrzeb wydawnictw z zakresu wiedzy o języku polskim".
Rozumiem, że Rada nie chce i nie ma powodu opiniować wartości naukowej poszczególnych dzieł leksykograficznych, jak to ustalono na jednym z zebrań Prezydium, co wydaje się zrozumiałe i słuszne. Rzeczywiście za wartość naukową, dydaktyczną czy np. stylistyczną poszczególnych publikacji odpowiadają autorzy i wydawnictwa. Rolą Rady nie jest recenzowanie prac i krytyka omyłek, jakich mogą się dopuszczać twórcy słowników. Tak daleko idąca ingerencja Rady byłaby przesadą. Wolność słowa i poglądów łącznie z ryzykiem błędu przysługuje także w pracy naukowej. Żadna instytucja nie powinna tej wolności krępować.
Rada jest natomiast ciałem, któremu przypisana została wyjątkowa godność i autorytet, co sprawia, że jako członek Rady ja np. czuję się szczególnie zaszczycony i powołany do strzeżenia godności mojego języka ojczystego, godności rządzących nim praw, godności językoznawstwa i ogólnie, jak wszędzie i zawsze, przyrodzonej godności ludzkiej. To jest, według mnie, niewątpliwa kompetencja Rady.
Patrząc z tego stanowiska, uważam za rzecz konieczną, żebyśmy zareagowali na skandaliczny wybryk, jakiego dopuścił się p. Bańkowski w dziedzinie, za którą moralnie w Polsce odpowiadamy.
Sam autor przedstawił się jako satyryk (i niedouk). To drugie ma być zapewne żartem, ale w świetle wywodu pani profesor Puzyniny niekoniecznie jest żartem. Mnie autor wydał się raczej maniakiem ogarniętym obsesją antyżydowską i antyinteligencką. Gdyby nawet jego natrętne myśli przybierające postać niesmacznych wygłupów uznać za satyrę, to słownik etymologiczny nie jest miejscem do uprawiania satyry. Uwłacza to powadze wiedzy, której ludzie poszukują w słownikach, bo przecież nie sięgają do nich, żeby się tam spotkać z błazeńskimi figlami i naukowym bałamuctwem, ale dla zaczerpnięcia wiarygodnych informacji. Jest to więc umyślne i szkodliwe nadużycie formy słownika. Przypadek ten podlega naszej ocenie zgodnie z § 3, p.4 Regulaminu, idzie tu bowiem w sposób oczywisty o "poziom i potrzeby wydawnictw z zakresu wiedzy o języku polskim".
Myślę, że poza obrazą językoznawstwa jest jeszcze drugi, może ważniejszy powód, dlaczego powinniśmy zabrać głos na temat osobliwego dzieła p. Bańkowskiego. Otóż pan ten może sobie robić głupie zabawy z wiedzy o językach, ale nie urządza się w cywilizowanym świecie zabaw na cmentarzu. Pan Bańkowski popisuje się wymyślonym przez siebie podziałem plemion (chyba języków?) na semickie i antysemickie. Żonglowanie tym kalamburem sprawia mu wielką uciechę. Jednak po pewnym prawdziwym zdarzeniu antysemickim, jakim w XX wieku był holokaust, żartowanie na ten temat stało się czymś haniebnym, jest obrazą człowieczeństwa i elementarnych zasad przyzwoitości. Zasadę tę respektuje cały cywilizowany świat. Byłby czas, żeby nareszcie zaczęła ona obowiązywać w Polsce, zwłaszcza w momencie, gdy najświeższym odkryciem jest Jedwabne.
Konkludując, opowiadam się za napiętnowaniem przez Radę utworu pana Bańkowskiego jako publikacji obrażającej w ogólności dobre obyczaje i godność człowieka, a w szczególności łamiącej normy etyki naukowej. Formę, w jakiej byłoby najlepiej dać wyraz naszemu stanowisku, proponuję rozważyć.