Dwa tomy Etymologicznego słownika języka polskiego (zawierające hasła ad A do P), które ukazały się w r. 2000, wyszły spod pióra autora-indywidualisty, posługującego się swoją szeroką wiedzą, wyobraźnią i siłą często kontrowersyjnych przekonań nie zawsze po to, by ludziom pomagać w poznawaniu świata, ale też - jak się zdaje - po to, by wpływać na ich oceny, czasem bawić, czasem szokować.
Fałsze merytoryczne oraz "szarganie świętości", o którym Autor pisze w swojej kokieteryjnej autorecenzji, można by znieść ze spokojem, gdyby nie to, że wypowiedzi te pojawiły się w dziele trafiającym do rąk szerokich rzesz czytelników, w tym młodzieży i cudzoziemców, i gdyby nie to, że znalazły się w dziele naukowym, opublikowanym przez cieszącą się szacunkiem instytucję pod nazwą Wydawnictwo Naukowe PWN - bez żadnego nawet komentarza krytycznego, dystansującego się od tonu i merytorycznej zawartości wielu wypowiedzi Autora. We wstępie "Od wydawcy" czytamy, że "Słownik nosi z pewnością piętno osobowości Autora, ale to piętno niebanalne. To dzięki niemu słownik jest żywy, często barwny i okraszony licznymi dygresjami i przykładami (...)" - jednym słowem, że przejawiająca się w nim osobowość Autora jest dużą zaletą tego dzieła.
Dziwi fakt, że tego rodzaju wydawnictwo nie ma recenzentów a tylko konsultantów (w osobach profesorów Stanisława Dubisza i Zygmunta Saloniego, którzy występując w tej roli, nie muszą ponosić odpowiedzialności za kształt słownika.
Przystępując do - z konieczności pobieżnego - krytycznego omówienia pewnych aspektów Etymologicznego słownika, muszę się zastrzec, że nie jestem etymologiem ani też historykiem języka zajmującym się wczesnymi etapami rozwoju języka polskiego, a tym bardziej rekonstruowaniem etapów prasłowiańskiego i praindoeuropejskiego. Wskazując na niektóre kontrowersyjne wypowiedzi prof. Bańkowskiego z zakresu dziejów Praindoeuropejczyków i Słowian oraz ich języków, a także wczesnych etapów historii Polski, opieram się na uznanych dziełach naukowych dotyczących tej tematyki . Komentarzy w tym zakresie nie podaję; można je znaleźć w literaturze przedmiotu, a w wielu wypadkach są one w ogóle zbędne.
Niefrasobliwość Autora Etymologicznego słownika w przedstawianiu historii znalazła wyraz przede wszystkim w obszernym wstępie do słownika, napisanym - co także zdumiewa w tego rodzaju wydawnictwie - beż żadnego aparatu naukowego, tak że nie jest jasne, skąd Autor czerpie swoje poglądy. A należą do nich np. takie, jak wywodzenie genezy Słowian od Protogermanów (s. XXX), a plemion bałtyckich (ta nazwa jest zresztą zdaniem Autora niewłaściwa) od Protoceltów (s. XXX), potraktowanie Hunów jako Słowian (łącznie z propozycją przedziwnej słowiańskiej etymologii imienia Attyli, jako wyrażenia przyimkowego 'od tła', s. XXXI), opowieść o tym, że chrystianizacji dokonali "Słowianie peloponescy", którzy przyjęli chrześcijaństwo już przed rokiem 600 i którym zawdzięczamy słowiańską terminologię kościelną (s. XXXV).
Język polski powstał zdaniem Andrzeja Bańkowskiego z "południowo-starosłowiańskiego": przodkowie Polaków, uciekający przed Awarami, utworzyli "plemiączko" Polan z pierwotną siedzibą koło Wrocławia. "Plemiączko" to należało do szczepu Ślężan. Polanie urośli w siłę, kiedy pokonali "Lędzan" i opanowali ich ziemie (s. XXXVI - XXXVII). Bolesław Chrobry dalej zwalczał (odrębnych religijnie) "Lędzan" i w związku z tym wysłał "zbiegłego na dwór swój biskupa Pragi czeskiej Wojciecha, łacinnika jak on, by stanąwszy na czele kilku tysięcy wojowników polańskich spalił w podbitym kraju wszystkie świątynie owych "słowiańskich schizmatyków" i zabił wszystkich ich kapłanów" (s. XXXVII - XXXVIII). A potem, by przyśpieszyć kanonizację Wojciecha, wysłał go samotnego do pogańskich Prusów "by tam uzyskał palmę męczeństwa i dał zarobić pogaństwu w handlu relikwiami" .
Szokujący jest urywek Wstępu ze s. XXIX, poświęcony Kazimierzowi Wielkiemu:
[..] historia też uczy albo uczyć powinna, że bez żydowskiego wkładu kapitałowego w państwowość polską, odradzającą się w XIV wieku, pozostałyby po niej tylko szczątki kopalne. I stąd - niesłychane w całej reszcie świata - przywileje króla Kazimira nadające narodowi żydowskiemu w królestwie polskim status cudzoziemców na prawach gości i synów królewskich, niepodległych polskim sądom kryminalnym, mających prawo pożyczać pieniądze poddanym królewskim na 300% rocznie (trzysta!), wolnych od wszelkich podatków dochodowych i obowiązków , w sądach ziemskich (cywilnych) przeważających zawsze prawdziwym świadectwem swoim każde przeciwne świadectwo kłamliwego z natury swojej chrześcijanina, skazywanego na śmierć przez sąd żydowski za przewrócenie jednego nagrobka na cmentarzy żydowskim, tracącego cały swój majatek za wyrwanie jednego włosa z brody żydowskiej itd. itd. Z trzech stanów najliczniejszy był Król, wielomilionowy z całą swoją rodziną dzieci żydowskich, faktycznie kierujących z cicha całą polityką państwa w roli "szarych eminencji"/ bankierskich.
W innym miejscu czytamy we Wstępie (s. XXXIX): "król Kazimir (Żydowski i stąd dziś Wielki)".
Kiedy się czyta tego rodzaju wypowiedzi Autora Etymologicznego słownika, przychodzi na myśl pełna ironii rada Miłosza z poematu Dziecię Europy:
Z małego nasienia prawdy wyprowadzaj roślinę kłamstwa,
Nie naśladuj tych co kłamią lekceważąc rzeczywistość.
Zarówno w tym, co pisze Andrzej Bańkowski o Kazimierzu Wielkim i statusie Żydów za jego rządów, jak też w wielu innych przytaczanych tu wypowiedziach tego Autora są drobne ziarnka prawdy, ale rośliny z nich wyhodowane bywają od prawdy bardzo dalekie.
W samym słowniku znamienna jest wprowadzająca w błąd definicja słowa antysemita:
"'nieprzyjazny potomkom Sema (syna Joego), tj. wyznawcom religii Mojżeszowej' od sémite 'Semita' (tu w sensie specjalnym). Często zamiast judeofob 'bojący się lichwiarzy żydowskich'".
W rzeczywistości antysemita to po prostu 'człowiek nastawiony wrogo do Żydów', niezależnie od ich wyznania. Fobia nie jest synonimem wrogości, a lichwiarz to historyzm.
Nie są oczywiste intencje Autora tworzącego pseudożartobliwy neosemantyzm Antysemita z takim oto uzsasadnieniem:
Jeśli tych pasterzy, co uciekli przed wielką wodą na zachód, nazwano Semitami, to tych, co uciekli przed nią na wschód, wypada nazwać Antysemitami, zastosowawszy greckie anti w jego pierwotnym znaczeniu lokacyjnym: 'naprzeciwko, na drugim, przeciwległym brzegu (wody)', podobnie jak w utworzonej od Arktyka nazwie Ant-arktyka. Wstęp zawiera również szereg niesprawiedliwych, a z dużą pewnością siebie wypowiadanych sądów o ludziach i dziełach.
Czytamy więc np. obraźliwe i niesłuszne słowa dotyczące Słownika pod redakcją Witolda Doroszewskiego:
[..] Słownik języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego jest faktycznym słownikiem cytatów, ilustrujących użycie wyrazów polskich w latach 1765 - 1958 (...). Co zawiera poza pełnymi cytatami, wygląda przeważnie na mealnż błędów komentatorskich i czysto redakcyjnych. (Wstęp, s. XXI)
Niesprawiedliwe sądy dotyczą także słownika łacińsko-polskiego Jana Mączyńskiego z 1564 roku i drugiego wydania Słownika Lindego. Andrzej Bańkowski pisze m.in.:
Otóż ów Mączyński, najpilniej zajęty zwalaczaniem papizmu, niewiele miał czasu, by na postulowane odpowiedniki łacińskich dobierać autentyczne słowa polskie (...). Bywało też, że niektórym rzadko używanym wyrazom polskim przypisywał znaczenia całkiem fikcyjne (...) Na skutek takiej samowoli leksykograficznej owego zniemczałego łacinnika spośród wyrazów wykazanych w jego leksykonie jako polskie, prawie jedną trzecią trzeba odrzucić jako nieautentyczne. (Wstęp, s. XIII - XIV)
Jest to opinia niezwykle krzywdząca w świetle licznych studiów poświęconych słownikowi Mączyńskiego - przede wszystkim prac prof. Władysława Kuraszkiewicza, który wysoko oceniał Lexicon owego "zniemczałego łacinnika" za zawartość wyrazów polskich (m.in. licznych potocznych, ekspresywnych) a także wielu frazeologizmów i przysłów . Kuraszkiewicz pisze, że w pierwszych tomach Słownika polszczyzny XVI wieku (do hasła Korzyść) zanotowano około 500 wyrazów niepowtarzalnych, ale że wcale nie wszystkie wyrazy niepowtarzalne (liczne także w tekstach literackich) muszą być nowotworami słownikarza czy też pisarza. Mączyński często opatruje swoje neologizmy kwalifikatorami: "może być zwan", "si usus volet", traktując je jako swoje propozycje, najczęściej tam, gdzie rzeczywiście brak słowa polskiego.
O drugim wydaniu słownika Lindego Bańkowski pisze, że to "pseudo-Linde", w "fatalnej przeróbce" Augusta Bielowskiego, co jest grubą przesadą. Bielowski uwspółcześnił pisownię Lindego, przez co słownik stał się czytelniejszy. To, co dodał lub zmodyfikował, pochodzi głównie z nie opublikowanych materiałów samego Lindego. Inne dodatki i poprawki podawane są w nawiasach kwadratowych. Mylne dane dotyczące języka starosłowiańskiego drukowane są grażdanką, właściwie - cyrylicą. Wszystko to nie daje podstaw do nazywania drugiego wydania słownika Lindego "fatalną przeróbką".
O samym słowniku Lindego Andrzej Bańkowski pisze, że jest "jawnie niedopracowany, przedwcześnie drukowany, pośpiesznie łatany niezliczonymi pożyczkami ze ""słowniczka" Bandtkiego (zwykle z zatajeniem tego ich źródła" (s. XIV). I właśnie Jerzy Samuel Bandtkie, autor dwujęzycznego Słownika dokładnego języka polskiego i niemieckiego (Wrocław 1806) staje się w przesadnie pochlebnej opinii Bańkowskiego "ojcem nowożytnej i nowoczesnej leksykografii polskiej".
Niezgodne z faktami jest z kolei twierdzenie, jakoby niesłusznie zarzucano Lindemu preparowanie cytatów, ponieważ on tylko zgodnie z generalną normą leksykograficzną podstawia rzeczowniki w miejsce zaimków (s. XXI). Otóż w rzeczywistości, jak to wykazywali m.in. W. Kuraszkiewicz i F. Pepłowski , Linde w sposób dość zasadniczy modyfikował cytaty pod względem fonetycznym, fleksyjnym, składniowym i leksykalnym.
Tak więc spojrzenie na historię leksykografii polskiej Andrzeja Bańkowskigo jest bardzo kontrowersyjne, zarówno od strony merytorycznej, jak też ze względu na sposób wyrażania ocen.
W rażący sposób wyraża się też Autor Etymologicznego słownika o współczesnych językoznawcach. Lansując tezę o niewłaściwości wyodrębniania (powszechnie uznawanej) klasy przyimków zamiast tzw. przez niego "converbiów", pisze m.in.
"Od niedawna maniakalni neogramatycy próbują z maleńkiego garnuszka fikcyjnej klasy przyimków zrobić tak wielką kadź, że można w niej będzie utopić całą tradycyjną gramatykę (zawsze bardziej fikto- niż faktograficzną)." (s. XX)
Metafora jest udana, ale nie przystająca do rzeczywistości i jak w wielu innych wypowiedziach połączona z nieuzasadnioną zjadliwością.
Ekspresywnych, może czasem zamierzonych jako żartobliwe, ale na pewno nie przez wszystkich tak tylko odbieranych wypowiedzi nie brak też w samym słowniku. I tak np. wyraz okoń, wywodzony (hipotetycznie) przez Andrzeja Bańkowskiego od nie objaśnionej bliżej formy *obhi-kout-n-i-s, prowokuje go do następującej wypowiedzi: "Szybkie oko miłośników nonsensu widzi tu ok-un? od oko, każąc nam wierzyć, że tylko ta ryba ma narząd wzroku dość wypukły, by go uznać na właściwe oko!"
Jako "miłośnik nonsensów" potraktowany został przede wszystkim Aleksander Brückner, który wywodził okonia (m.in.) od oka. A podstawa do kwestionowania przez Autora pochodzenia nazwy okoń od oka jest dość zdumiewająca - na tej samej zasadzie można by kwestionować budowę nazwy szarak (bo nie tylko zając jest szary), dachówki (bo nie tylko nią się kryje dach) czy też malucha (bo małe jest nie tylko dziecko, a także nie tylko ten akurat rodzaj samochodu).
Pod hasłem Lelek czytamy, że jest to trudne słowo "bałamutnie objaśniane" jako pochodne od lelejać, który to czasownik z kolei niesłusznie wywodzony jest od "urojonej mowy niemowlęcej". Obie te ostro formułowane, a wcale nie przekonujące oceny odnoszą się (m.in.) do prof. Sławskiego, który w swoim słowniku podawał takie właśnie etymologie lelka i czasownika lelejać. Pod hasłem halka można znaleźć kolejny nieprzyjemny atak na osobę prof. Doroszewskiego. Po długich i skomplikowanych wywodach dotyczących etymologii halki Autor pisze:
"Gdy po wyjściu z mody gorsetów pojawił się nowy rodzaj koszulek damskich (...), słowo halka zostało w użyciu jako ich nazwa - ku wielkiemu oburzeniu prof. Doroszewskiego, który opatrzył słowo kwalifikatorem "przestarzałe" (SJP III, 11; 1961), jak sto innych słów nadal częstych w użyciu, ale politycznie nagannych jako przeżytki zgniłego burżujstwa."
Stawiając profesorowi Doroszewskiemu tego rodzaju zarzut, z takiej przy tym okazji, prof. Bańkowski czyni siebie samego (nie po raz pierwszy zresztą w tym słowniku) "miłośnikiem nonsensu".
Pod hasłem Prawy 2 zdeprecjonowany został Sienkiewicz. Czytamy tam:
"Nasz największy łgarz narodowy najbardziej zełgał głosząc opinię, że i kapralom pruskim trudno było nauczyć wieśniaka polskiego odróżnić nogę prawą od lewej (Bartek zwycięzca 1882)."
Być może miał to być żart, ale na pewno nie wszyscy tak tę wypowiedź odczytają.
W artykule hasłowym Prawda 2 ostrze ironii skierowane jest na Polskę:
"Z Polski, gdzie sama prawda i tylko prawda, bo każdy z wielu mówiących co innego o tym samym mówi prawdę (raz prawą, raz nieprawą (...), to "nieprawdziwe" (!) znaczenie słowa prawda szerzy się z wolna i na Rusi (...)."
Nie jest dla mnie jasne, czy chodzi tu Autorowi o subiektywizm, czy o kłamstwa, które kryją się pod słowem prawda - ale czyż są powody, by widzieć akurat w Polsce kraj szczególnego subiektywizmu lub też szczególnego zakłamania?
Swoją niechęć do demokracji wyraża Autor Etymologicznego słownika w rozbudowanym artykule hasłowym poświęconym słowu demokracja. Czytamy tam:
W XX słowo "wytrychowe", nadużywane dla celów demagogicznych w różnych okazjonalnych znaczeniach pozytywnych. Warto więc przypomnnieć dokładniej jego początki i dalsze dzieje. (...) Grecja demo-kratia (compositum poniekąd tautologiczne: z powodu częściowej synonimii obu członów) jest wynikiem wielowiekowych doświadczeń w rozbojach pirackich, jako wypróbowana optymalna metoda okupowanych włości zdobytych z morza (zdobywcy byli zawsze w mniejszości. (...) Najłatwiej [było utrzymać zdobycz] gdy każdy z pirackiej bandy zdobywców miał równy udział w rządach i korzyściach, równy i trwały, a więc dziedziczony przez potomstwo. Niepowtarzalnie grecka demokracja! Nie do pojęcia dla niepiratów.
Wydaje się, że w tym wypadku etymologia wyrazu została podporządkowana społeczno-politycznym poglądom Autora.
Opisy intelektualisty 2, inteligencji 2 oraz inteligenta wiążą w sposób zjadliwie ironiczny treści tych wyrazów z ideologią marksistowską. Np.
"Intelektualista 2. polit. 'naukowiec, literat, artysta wielbiący genialność intelektu Stalina' 1945, polski tylko przekład ros. intellektualnyj čelovek w tym właśnie znaczeniu politycznym [...]"
"Inteligencja 2. polit. [...] Demagogiczny termin marksistowski tak często używany, że przejęty także przez nie dość inteligentnych przeciwników marksizmu, zatem dziś 'ogół ludzi nie dość inteligentnych, by zrezygnować ze swojej przynależności do stada zarażonych "parchem inteligenckim"".
"Inteligent polit., 1902 ros. (marksist.) 'jedna sztuka bydła ludzkiego zarażonego parchem inteligentności' [...]".
Nie wydaje się, by słownik etymologiczny był właściwym miejscem na takie opisy tych wyrazów, podobnie jak na obraźliwy, a zarazem nieprawdziwy komentarz do hasła Pan 3:
"odmienny zastępnik zaimka on przenoszonego sztucznie z drugiej do trzeciej osoby, np. niech pan jedzie z nami [...]; zjawisko znamienne dla mowy lokajów w XVIII - XIX, dziś dla mowy nowej pseudointeligencji lokajskiego albo fornalskiego pochodzenia."
Wiązanie wyrazów inteligencja i inteligent pierwszoplanowo z pejoratywnymi użyciami marksistowskimi nie ma sensu. Przesunięcie od nazwy cechy do nazwy nosiciela tej cechy jest czymś w języku normalnym (por. słowa takie, jak wspólnota, hołota, ludność). Należy sądzić raczej, że marksiści posługiwali się na swój sposób wcześniej już istniejącym (w językach niemieckim, rosyjskim, także polskim) wyrazem inteligencja w znaczeniu inteligenckiej warstwy ludności. Warto wskazać na fakt, że słowem tym w interesującym nas tu znaczeniu posługiwał się wielokrotnie Norwid, już od 1852 roku, kiedy to pisał w liście do Józefa Bohdana Zaleskiego: "Odebrałem listy inteligencji poznańskiej, pełne jadu i narzekania, i szarpania (...)".
Jak to było już widoczne w wielu podanych przykładach, merytoryczne, dotyczące samego języka wypowiedzi Autora Etymologicznego słownika bywają kontrowersyjne. Takich kontrowersji można wymienić wiele - dotyczą one proponowanych nowych etymologii (np. wyrazów dbać, głóg, godzić, izba, knować), dotyczą czasem interpretacji semantycznych (np. przymiotnika istny w użyciach typu istny diabeł intrepretowanego jako 'prawie, niemal') czy też słowotwórczych (np. leń traktowany jest jako skrót słowa leniec). Są braki w zakresie uwzględnianych przez Autora znaczeń wyrazów - np. pod hasłem Period brak dwóch znaczeń tego wyrazu występujących u Norwida, ale także u innych pisarzy XIX-wiecznych: znaczenia 'istotnego, kulminacyjnego momentu jakiejś czynności, procesu czy też stanu' oraz znaczenia interpunkcyjnego: 'kropki'.
Wiele jest też niewłaściwych datowań pierwszych użyć wyrazów hasłowych. Tak np. porównanie wyrazów na literę A z pierwszym zeszytem Słownika języka polskiegio XVII i pierwszej połowy XVIII wieku na odcinku a - amazonka (s. 1 - 9 Etymologicznego słownika) wykazało, że wśród wyrazów datowanych na drugą połowę XVIII wieku lub na wiek XIX aż 21 można znaleźć wśród haseł wyżej wymienionego słownika , w tym aż 10 pochodzi z pierwszej połowy XVII wieku.
Również sonda, jaką przeprowadziłam w zakresie haseł na dalsze litery alfabetu, wykazała szereg mylnych notowań: bagnet z pierwszą datą 1806 występuje (pod hasłem Bayonette) w 1. tomie słownika francusko-niemiecko-polskiego Troca z roku 1744, podobnie bazgrać (pod hasłem griffoner) i hipochondria (notowana w ESJP jako wyraz z drugiej połowy XIX wieku). Babsztyl, notowany w ESJP po raz pierwszy w 1823 r., pojawia się w polsko-francusko-niemieckim Nowym dykcjonarzu Troca z 1764 r.; formę bachur 'bękart' notuje Bańkowski (za Bandtkiem) w 1806 r., tymczasem bachur i bachura (ze znaczeniami 'knura', 'ogiera' i 'dziecka żydowskiego') można znaleźć również w Nowym dykcjonarzu z 1764 r.
Jak widać z przytoczonych tu danych, Autor nie korzystał z kartoteki wyrazowej Słownika języka polskiego XVII i pierwszej połowy XVIII wieku ani też ze słowników Troca. Większość zauważonych tu (przy powierzchownym oglądzie) braków merytorycznych nie dyskwalifikuje w sposób zasadniczy słownika, wydaje się, że mieszczą się one w normie błędów dopuszczalnych w tak dużym dziele . Natomiast liczne przesunięcia w datowaniu wyrazów hasłowych (których możliwość Autor sygnalizuje we Wstępie) uznałabym jednak za kompromitujące, jako że ujawniają one pominięcie ważnych źródeł słownikowych; bez ich uwzględnienia nie powinno się w ogóle wprowadzać dat pierwszych użyć, w każdym razie dla okresów, z których te pominięte źródła pochodzą, i późniejszych.
Od strony merytorycznej Etymologiczny słownik ma wiele zalet. Cechuje go wielkie bogactwo omawianego słownictwa, zmysł krytyczny Autora wobec istniejących etymologii, pomysłowość w wysuwaniu nowych hipotez, pilne zwracanie uwagi na chronologię zjawisk i na możliwość błędów w zapisanych wyrazach, włączanie dużej liczby danych onomastycznych, a przede wszystkim ujawniająca się w tym dziele bardzo szeroka wiedza historycznojęzykowa Autora, także z zakresu historii kultury materialnej i duchowej.
Natomiast tym zaletom towarzyszą niestety bardzo poważne wady, o których była wyżej mowa. Dotyczą one przede wszystkim licznych treści Wstępu, a także partii oceniających i dygresyjnych wielu haseł (których prezentację zapewne wzbogaci dalsza dyskusja). Nie do przyjęcia jest brak odwołań do literatury przedmiotu we Wstępie, a także w obrębie artykułów hasłowych, w których Autor dyskutuje z istniejącymi, ale nie wiadomo czyimi hipotezami etymologicznymi, a już w każdym razie - brak bibliografii dzieł naukowych wykorzystywanych przy opracowaniu słownika. Słownika budzącego duże zainteresowanie, od dawna oczekiwanego, który obecnie stał się, niestety, dylematem dla nauczycieli-polonistów, a także dla polonistów związanych ze slawistyką zagraniczną.
Powstaje i tam, i w szkołach polskich pytanie, docierające do nas z różnych stron: czy tak pomyślany słownik można włączać do kanonu literatury polecanej uczniom i studentom, zwłaszcza zagranicznym? Czy nie wprowadza on osób nieuprzedzonych w wielu kwestiach w błąd, czy nie rzuca cienia na jakość polskiej produkcji naukowej i na postawy moralne Polaków, m.in. w zakresie tak wciąż aktualnej problematyki antysemityzmu? Niepokój, jaki budzą te pytania, zwiększa podkreślany już na wstępie fakt, że słownik ten został przecież wydany przez najpoważniejsze polskie wydawnictwo naukowe.