Wzajemny stosunek świadomości zrazu etnicznej, a następnie narodowej, można by porównać do dwóch kół. Jedno z nich, to duże, obejmuje wszystkich ludzi mówiących po polsku, ale nieświadomych tego, iż są Polakami. Drugie, początkowo bardzo małe, to grupy, najpierw elitarne, nie tylko władające tym językiem, lecz także mające poczucie przynależności do określonego narodu i związane z jego tradycjami historycznymi. Od X stulecia aż po wiek XX ta druga grupa, wpisana w pierwsze, obszerne koło, stopniowo rośnie. Przed laty Tadeusz Łepkowski pisał: „Mniemam, że około roku 1870 mniej więcej 30–35% ludzi mówiących po polsku, a także pewna liczba tych, co polsku mówili słabo lub bardzo słabo, czuło się i uważało za Polaków, za część narodu polskiego” [Łepkowski 1967, 508]. Wystarczy przypomnieć, że jak wynika ze spisu ludności, przeprowadzonego w roku 1931, w II Rzeczypospolitej nadal istniała pewna liczba ludności podającej się za „tutejszych”. W województwie poleskim, liczącym 1 132 tys. mieszkańców, stanowiła ona aż 708 tys. [Mały rocznik… 1939, 22].
Dopiero w latach II wojny światowej „dzięki” (jeśli to słowo jest tu na miejscu) m.in. dwóm okupacjom, niemieckiej i sowieckiej, liczba „tutejszych” gwałtownie topnieje. W rezultacie, wracając do owych dwóch kół, to drugie, pierwotnie małe, zaczyna się pokrywać z dużym. Innymi słowy, wszyscy lub niemal wszyscy, mówiący po polsku, wiedzą, że są Polakami, a tym samym dziedzicami naszej historycznej spuścizny.
Ale zacznijmy od średniowiecza: w okresie wczesnych Piastów nie ma jeszcze mowy o świadomości polskiej jako ogólnej. Jej formowanie opóźniał fakt, że ziemie pograniczne, jak np. Śląsk, przechodziły i to nieraz parokrotnie pod panowanie sąsiadów.
Rozbicie dzielnicowe utrwalało odrębność poszczególnych ziem. Jednak wśród elit rodzi się poczucie jedności na skutek pozostawania pod władzą samej dynastii „naturalnych władców Polski” (Długosz). Dużą rolę odgrywała w tym wspólna prowincja kościelna, a także osiedlenie się większej liczby obcych przybyszów (Niemcy, Żydzi). Znaczenia nabiera wspólnota języka, przeciwstawiana obcym: wystarczy przypomnieć słynny bunt wójta Alberta z roku 1311, podczas którego zabijano ponoć w Krakowie osoby nieumiejące wymówić takich słów, jak soczewica, koło, miele, młyn.
Polonizacji, a więc przyjmowaniu za rodzimy języka polskiego, dość często towarzyszyło przyjmowanie polskiego obyczaju i kultury, a niekiedy również przynależnej do niej tradycji historycznej. To ostatnie nie stanowiło jednak reguły.
Litwini i Rusini w Rzeczypospolitej, magnaci chorwaccy na Węgrzech, zniemczona szlachta czeska w monarchii habsburskiej – nie utożsamiali swej własnej tradycji z tradycją narodu przewodzącego, choć identyfikowali z nim swą teraźniejszość. Polski, węgierski czy austriacki patriotyzm, dokumentowany na polach bitew, nie przeszkadzał Litwinom pamiętać o Mendogu i Giedyminie, Rusinom o św. Włodzimierzu i Jarosławie Mądrym, Chorwatom o Zwnimirze, a Czechom – o św. Wacławie i Brzetysławie.
Postępy polonizacji w XVI–XVII stuleciu wewnątrz państwa wynikały m.in. z prestiżu społecznego szlachty oraz z jej przywilejów stanowych. Na zewnątrz Rzeczypospolitej wiązały się do pewnego stopnia z mocarstwowym (do czasu) stanowiskiem Polski. Natomiast zachodząca również w dobie zaborów polonizacja innych grup etnicznych miała swe źródło niemal wyłącznie w immanentnych wartościach naszej kultury, w jej uroku oraz treściach nadspodziewanie żywotnych i aktualnych. Polonizacja nie była procesem ciągłym, możliwym do przedstawienia poprzez linię stałego wzrostu lub upadku.
Potrzeby wielkiej polityki (i wynikająca z nich działalność dyplomacji), krążenie po Europie studentów, kupców i ówczesnych turystów – wszystko to wymagało posługiwania się językiem ponadnarodowym. W XVII stuleciu nastąpiła wyraźna zmiana warty na tym polu, skoro rolę włoskiego i łaciny zaczyna przejmować stopniowo francuski1. Na okres tego sui generis bezkrólewia przypada też rozkwit języków „strefowych”, obsługujących pewne regiony kontynentu. Na Zachodzie konkurowały ze sobą – niemiecki, który chciał był uznany za równy językom klasycznym, włoski oraz hiszpański [Reychman 1969, 37–39]2. Zdaniem B. Otwinowskiej także i nasza polszczyzna „w zasadzie mogła” wejść do grupy „języków świata”. „Start był równy, niemal jednoczesny, i z równym entuzjazmem została podjęta ta sama praca nad Wisłą, co Sekwaną czy Tamizą” [Otwinowska 1972, 200].
Tylko od czasu do czasu wspominano o sławie, jaką ten czy inny Polak uzyskał w całej Europie; w XVI stuleciu chwalono więc Mikołaja Reja, pisząc:
Tenci prawie naród polski swym pismem wystawił
Między postronne narody szeroko rozsławił...
[Mayenowa 1954, 77–78].
W wieku następnym podobne pochwały padały pod adresem zwycięzcy spod Wiednia. Od chwalby pojedynczych pisarzy czy bohaterów daleko jednak było do szczycenia się tryumfami naszej kultury na kontynencie europejskim. Również i postępy polonizacji w obrębie Rzeczypospolitej odnotowywano raczej jako rzecz oczywistą i niezbyt istotną. Wystarczy przypomnieć kontekst, w jakim Marcin Kromer pisał o polszczeniu się niemieckich osadników w Wielkopolsce, Prusach Królewskich, na Rusi, Śląsku czy Spiszu. Swe uwagi kronikarz kończył słowami, iż zarówno ci Niemcy, którzy przedostali się w szeregi szlachty, jak „mieszczanie, i wieśniacy w lwiej części przemienili się w Polaków”. Zaraz zresztą dodawał, że „i Polacy chętnie uczą się języka niemieckiego z uwagi na szerokie jego zastosowanie i bliskie kontakty, jakie utrzymują z Niemcami” [Kromer 1984, 54–55].
Na polonizację Wielkiego Księstwa, gdzie tylko „na wsiach mówią po litewsku”, zwracał już uwagę Miechowita (1517) [Miechowita 1972, 71]3. Po nim podobne obserwacje poczynili August Rotundus i Andrzej Lubieniecki. Czytamy u nich, że tylko chłopi mówią jeszcze po litewsku. Przedstawiciele szlachty natomiast „swe dawne i obyczaje, i mowę, rząd i ubiór, i herby w polskie odmienili... i w cudzych ziemiach bywając, pospolicie się Polakami zową; tak świeca ich szczęścia przy słońcu polskim ściemniała” [Lubieniecki 1982, 12; Czapliński 1985, 193]. „Płacze cię Litwa spolszczała...” – pisał Sebastian Klonowic w Żalach nagrobnych na Jana Kochanowskiego [Martel 1938, 302], a litewski postyllograf Dauksza przyznawał, że „rzadki jest u nas zwłaszcza z przedniejszych, który by w języku polskim biegłym nie był” [Rozwadowski 1915, 373–374]. Należał on do grona osób, które z wyraźną dezaprobatą odnotowywały polonizację swych rodaków. Jeszcze częściej i ostrzej pisali o tym przedstawiciele prawosławia ubolewający nad porzucaniem „ruskich obyczajów oraz kultury przez wyższe warstwy społeczeństwa” [Chynczewska-Hennel 1985, 70–71].
Szlachta szczyciła się swym męstwem i wolnościami, wielkością terytorialną państwa i jego bogactwem, natomiast wzmianki na temat tryumfów polszczyzny są stosunkowo nieliczne. Nadrzędny charakter polszczyzny uchodził w oczach przedstawicieli innych nacji, zamieszkujących ówczesną Rzeczpospolitą, za coś oczywistego. Przekonaniu temu dawali wyraz zwłaszcza mieszkańcy Prus Królewskich, przeciwstawiający ją niemczyźnie, w której widziano język regionalny, czy też „krajowy”. W 1668 roku Zygmunt Kontzewitz Kotzer pisał, że język polski stanowi „eine von den vornemsten und Hauptsprachen”. Jego ziomek, Andrzej Keiler, ubolewając (1743) nad słabą znajomością polskiego wśród europejskich uczonych, kładł to na karb fałszywych uprzedzeń wobec polskiej ortografii, uznawanej za niezwykle trudną. W dwadzieścia lat później Jerzy K. Plebański stwierdzał, iż „język polski zdobył i zdobywa także teraz na dużym obszarze ziem pruskich prawo obywatelstwa” [Mayenowa 1954, 145; Mayenowa 1958, 548–549; Poniewski 1938, 37–39].
W przedmowie Baltazara Andrzeja Fontanusa do Dictionarium trium linguarum, latinae, germanicae et polonicae Mikołaja Volckmara (Gdańsk 1605) czytamy: „na całej północy błyszczy język polski jak królowa... rozprzestrzeniony szeroko w całym Królestwie Polskim, najdalej na wschód i aż po morze. Kto zna ten język, może zajmować się handlem od samej Marchii i od Śląska aż do ostatecznych granic Litwy, od Węgier aż do Morza Bałtyckiego..., a także za granicami Królestwa” [Jefimow 1970, 6]. W 1618 roku Salomon Rysiński pisał (w liście do W. Cornelusa), iż język polski „jest bardzo rozwinięty, podziwiany i znany na dużych przestrzeniach”. Przy pomocy „sarmackiej mowy” każdy kupiec może przebyć bez tłumacza „ogromne przestrzenie między Adriatykiem a Morzem Kaspijskim”, obejmujące wiele narodów i królestw [Krzyżanowski 1980, 242–243]. W 1642 roku gdański drukarz, księgarz i wydawca, Andrzej Hünefeld, w przedmowie do słownika łacińsko polsko niemieckiego podkreślał, iż są to języki konieczne dla rozwoju stosunków międzynarodowych i prowadzenia handlu [Klemensiewicz 1974, 280].
Można oczywiście powiedzieć, że – podobnie jak w przedmowach dedykacyjnych – tak i tu sporo jest przesady. Zwłaszcza wydawcy słowników musieli reklamować prezentowane w nich języki, aby w ten sposób zwiększyć pokupność swych dzieł. Rysiński, Rybiński, Fontanus czy Hünefeld należeli do zwolenników protestantyzmu, co w tym przypadku nie wydaje się mieć większego znaczenia. O wiele istotniejsze wydają się ich ścisłe związki z zagranicą, skoro i Rybiński i Rysiński przez wiele lat przebywali na zachodzie Europy (głównie w Niemczech i w Niderlandach), Hünefeld przywędrował do Gdańska z Saksonii, a Fontanus urodził się w miejscowości Borna (Saksonia). Dysponowali więc świeżym spojrzeniem przybysza z zewnątrz, pozwalającym dostrzec rzeczy dla krajowców tak oczywiste, że aż niezauważalne. Po pierwsze więc czołową rolę polszczyzny w krajach słowiańskich; miał on stanowić, jak pisali Rybiński i Fontanus, jeden z dialektów języka słowiańskiego, a więc mowy używanej przez mieszkańców Moskwy, Czech, Moraw, południowych Słowian i przez „wiele innych ludów” [Otwinowska 1974, 161]4. Po drugie, zwracano uwagę na popularność języka szlachty polskiej również w krajach posługujących się niemczyzną i na Węgrzech. Nawet po uwzględnieniu wspominanej już przesady przytaczane powyżej obserwacje świadczą o szerokim zasięgu mowy Piotra Skargi.
W drugiej połowie XVII stulecia polszczyzna staje się najpopularniejszym językiem słowiańskim, obsługującym przede wszystkim, choć nie tylko, kraje należące do tej grupy językowej, narzędziem komunikacji międzypaństwowej i międzycywilizacyjnej. Pierwsze sukcesy kultury polskiej przypadają już na okres Smuty oraz krótkotrwałych rządów Dymitra Samozwańca. Zwraca na to uwagę jeden z radzieckich badaczy, pisząc, że wśród Polaków, jacy się wówczas znaleźli w Moskwie, „byli nie tylko awanturnicy, ale i wykształceni inteligenci” [Panczenko 1980, 294].
Mimo wszystko jednak Dymitr Samozwaniec popieranie wpływów „lackich” przypłacił moskiewską rzezią, podczas gdy tolerowanie ich w Rosji drugiej połowy XVII stulecia w niczym nie zaszkodziło autorytetowi Romanowów. Podobnie zresztą i w Polsce sukcesy orientalizmu zbiegły się z klęskami Wysokiej Porty pod Chocimiem i Wiedniem. W ostatniej ćwierci zwyciężona i upokorzona Turcja wywarła większy wpływ na strój i broń szlachecką, „aniżeli przez setki lat wywierała groźna i zwycięska” [Łoziński 2006, 152; Łoziński 1986, 131–134].
Kultura polska stanowiła pomost ułatwiający komunikację cywilizacyjną między środkowo-wschodnią Europą a innymi regionami kontynentu. Aż do czasów Piotra Wielkiego byliśmy jednym z okien Rosji na świat. Jej polonizacja stanowiła wstępny etap europeizacji, do której w końcu musiało przecież dojść. Odrębności strefowe ulegają częściowej likwidacji dopiero w dobie Oświecenia, pod naporem ekspansji cywilizacyjnej idącej od Zachodu. Francuski staje się językiem całej europejskiej elity intelektualnej, a Paryż nawiązuje bezpośrednie kontakty w Petersburgiem.
Stosunkowo krótkotrwałe tryumfy polszczyzny, jako narzędzia komunikacji strefowej, w nieznacznym tylko stopniu pokrywały się z polonizacją. Językiem „wielkich Janów” (Zamoyskiego i Sobieskiego) posługiwała się głównie dyplomacja czy warstwy rządzące w krajach sąsiadujących z Rzecząpospolitą, a więc te grupy, które w wielu krajach i epokach używały „od święta” innego języka niż reszta ludności. Przypomnijmy jednak, że tryumfy mowy Woltera poza granicami Francji nie pociągały za sobą asymilacji (recte: romanizacji). Podobnie bywało i ze znajomością polskiego.
Ekspansja polszczyzny wynikała z nader różnorodnych przyczyn. W każdej epoce język, którym posługiwała się warstwa panująca w danym kraju, był chętnie przyjmowany przez te ambitne jednostki czy grupy, które chciały jeśli nie przedostać się do tej warstwy, to przynajmniej się do niej upodobnić. Sukcesy odnoszone przez polszczyznę wynikały również z tego, iż reprezentowała ona wyższą kulturę od cywilizacji innych grup etnicznych (poza może ludnością niemiecką). W porównaniu z nimi postępy madziaryzacji mogą się wydać dość nikłe, pamiętajmy jednak, iż węgierski należał do zupełnie innej grupy językowej niż chorwacki, słowacki czy ówczesny rumuński. Nieprzypadkowo polszczyzna święciła największe tryumfy na kresach Rzeczypospolitej czy w państwie moskiewskim, a więc wśród wschodnich Słowian. Z daleko większymi oporami spotykała się zaś w miastach Prus Królewskich, gdzie poważną barierę stanowiły dla asymilacji również różnice wyznania.
Czynnikiem sprzyjającym utrzymywaniu się niemczyzny, zwłaszcza w Prusach Królewskich, a po części i na terenie Wielkopolski, były postępy reformacji, która, jak to już zauważył Brückner, ożywiła „w XVI wieku zamierającą niemieckość” [Brückner 1974, 334]. Między przynależnością etniczną a wyznaniową powstawało sui generis sprzężenie zwrotne. Gdańscy czy toruńscy Niemcy popierali bliski im kulturalnie i religijnie luteranizm, ten zaś umacniał z kolei ich poczucie narodowej odrębności. W XVII wieku znacznie zmalał udział żywiołu polskiego w Kościołach protestanckich działających na ziemiach Rzeczypospolitej. Było to spowodowane napływem kolejnej fali imigrantów religijnych (przede wszystkim luteranów i braci czeskich), jak również przejściem na katolicyzm wpływowych rodzin szlacheckich. Skutkiem tego obóz protestancki stał się w drugiej połowie XVII stulecia o wiele bardziej plebejski i obcy narodowościowo niż w poprzednim wieku.
Atrakcyjność naszego języka i kultury w obrębie Rzeczypospolitej da się wytłumaczyć również tolerancją panującą w „państwie bez stosów”. Liczne na to przykłady znajdujemy w Liber Chamorum. Walerian Nekanda Trepka, opisując zabiegi plebejuszy o nienależne im herby, opowiadał, mimo woli, i o drodze do polskości, której w praktyce równało się uszlachcenie. Stanowiło ono przedmiot marzeń co ambitniejszych mieszczan czy co bardziej przedsiębiorczych chłopów. Nawet dysydenci, przybyli do Polski w poszukiwaniu „złotej wolności sumienia, umocnionej konfederacjami Królestwa i uroczystymi przysięgami królów”, marzyli o tarczy herbowej [Szmalc 1607, 88].
Roli, jaką odrębne wyznanie (lub zgoła inna religia) odgrywało w hamowaniu postępów polonizacji, nie da się jednak wtłoczyć w ciasne ramy jakiegoś schematu. Unia kościelna z Rzymem niewątpliwie sprzyjała postępom polonizacji wśród wyznających monofizytyzm Ormian (dotyczyło to zwłaszcza ich patrycjatu). Konsekwencją tego było pobieranie wykształcenia w kolegiach jezuickich, co również w pewnym stopniu sprzyjało asymilacji. Pewne znaczenie miała także nobilitacja wielu rodów ormiańskich (lub uzyskanie potwierdzenia poprzedniego posiadanego szlachectwa). Równocześnie jednak wierność islamowi nie zahamowała spolonizowania już w połowie XVI wieku większości Tatarów litewskich, korzystających z paraszlacheckich przywilejów, a socynianizm wołyński stał się jednym z pomostów, po którym prawosławna szlachta ruska dochodziła do polskości [Sobczak 1984, 117–118]. Natomiast właśnie wiara utrzymywała zarówno chłopów holenderskich (wyznających menonityzm), jak i Żydów w ich etnicznej odrębności. Na tym tle nasuwa się wniosek, iż decydującą rolę odgrywał status społeczny: różnice wyznania nie były w stanie zahamować postępów polonizacji wśród szlachty, ta sama różnica służyła jednak utrzymaniu odrębności etnicznej warstw plebejskich.
W całej ówczesnej Europie nie interesowano się mową, jaką posługiwali się na co dzień bretońscy, irlandzcy, śląscy czy wreszcie ruscy chłopi. Również i u nas szlachtę niewiele obchodziło, po jakiemu mówią ludzie chodzący za pańszczyźnianym pługiem czy stojący za kupiecką ladą. S. Kot zwrócił uwagę, iż przypominając o naszych prawach do Śląska, nie podnoszono nigdy argumentu, że ziemie te zamieszkują Polacy, i na temat Mazurów pruskich panuje w XVI i XVII wieku „wprost głuche milczenie”. „Ponieważ chłopi nie mogli być dziedzicami Korony polskiej, stąd też polski żywioł chłopski nie mógł być dla szlachty żadnym argumentem politycznym [Kot, 108]. Choć udało się odnaleźć kilka XVII wiecznych wzmianek o ludności polskojęzycznej, zamieszkującej Śląsk czy Mazury, to jednak nie wspólnota języka, lecz nasze prawa feudalne do tych ziem bywały wysuwane jako argument rozstrzygający [Macurek 1937, 58–59]5. O polskich mieszczanach czy chłopach, tam osiadłych, przypominano sobie dopiero wówczas, gdy wspólnota mowy (a nie przywilejów stanowych) zaczęła określać przynależność narodu.
Jedynie w XV wieku, kiedy to konflikty narodowościowe dawały się jeszcze odczuć w miastach Korony, Jan Ostroróg występował przeciwko kazaniom w języku niemieckim, pisząc: „Niech się uczy polskiej mowy, kto chce w Polsce mieszkać”. Postawa ta wynikała jednak raczej z germanofobii człowieka uważającego, iż pomiędzy tymi dwoma językami „przyrodzenie samo zaszczepiło, naturalną niejako, wieczną niezgodę i nienawiść”, aniżeli z dążeń do przymusowej asymilacji [Domański 1978, 248–249]6. Nie domagał się jej nawet Andrzej Frycz Modrzewski, który w swym idealnym państwie tak wielu rzeczy rad by zabronić. Sceptyczny stosunek opinii szlacheckiej do wyników polonizacji dobrze chyba oddaje występujące u Jana Żabczyca przysłowie: „Gdy Polak zwłoszeje, Mazur zdwornieje, Rusin zlaszeje, nikt ich nie dostąpi” (w innej wersji: „diabłu nie ustąpią”) [Litwornia 1986, 342].
Pierwsza Rzeczpospolita nie przejmowała się niemieckością miast pruskich czy rutenizacją polskiego chłopa. Mieli jej to niesłychanie za złe późniejsi historycy. „Szlachta nie tylko nie myślała polonizować chłopów ruskich, ale nawet obojętnie patrzyła na to, że chłop polski kolonista zatracał przeważnie na Rusi swój ojczysty język i zaczynał posługiwać się mową ruską” [Baranowski 1915, 351]. „I tutaj przyświecała ziemiańska predylekcja gospodarzy Rzeczypospolitej: skoro szlachta ruska przyjęła katolicyzm, język polski i obyczaje, to któż by pytał o narodowość pozostałych 9/10 ludności tych województw” – pisał przed laty Władysław Konopczyński. Ubolewał on, że w rezultacie „tego rodzaju tolerancji, czy też beztroskliwości”, i pomimo „utopienia w ziemiach kresowych znacznego odsetka ludu polskiego, ziemie te pod względem etnicznym pozostały w ogromnej większości krajem ruskim, łatwym do oderwania i jeszcze łatwiejszym do strawienia przez Rosję” [Konopczyński 1986, 171].
Już wcześniej jednak przedstawiciele szkoły krakowskiej pisali o zgubnych, również dla polskości, skutkach ekspansji na wschód, gdzie bezużytecznie zainwestowano kapitał i pracę oraz osiedlono „miliony ludności polskiej”, które uległy wynarodowieniu. Usiłowano nawet sporządzić bilans zysków i strat na tym polu, wyrażając pogląd, że „w ten sposób narodowość polska straciła od dwóch do trzech milionów głów”, zyskując w zamian zaledwie kilka lub kilkadziesiąt tysięcy szlachty litewsko-ruskiej [Starczewski 1912, 58].
Rutenizacji chłopów polskich, osiadających na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej, konkretnie na ziemiach ukrainnych, sprzyjały takie czynniki, jak zbieżności językowe, nader słabe u chłopów poczucie odrębności etnicznej, wreszcie postępy unii. „Parafie polskie, nieliczne, były rozrzucone na szerokich przestrzeniach. Parocha ruskiego zaś miał chłop polski w samej wsi, więc u niego chrzcił, żenił się i grzebał, boć i to katolik... tak ruszczał chłop polski w nowym otoczeniu” [Brückner 1974, 200]. Te trafne konstatacje Brücknera potwierdzałyby tezę o liczbowo ujemnym dla polskości przebiegu procesów etnicznych. Jak już wspominaliśmy, sporządzenie bilansu strat i zysków jest w praktyce niemożliwe. Gdyby jednak ktoś próbował taki bilans kiedyś zestawić, musiałby uwzględnić ubytki terytorialne na wschodzie po 1660 roku. Odpadły wówczas od Polski ziemie z ludnością w lwiej części ruską, co samo przez się powiększyło procent Polaków wśród całości mieszkańców państwa [Krzyżanowski 1969, 107]7.
U podłoża procesów asymilacyjnych leżała również wspólnota przywilejów stanowych oraz związane z nią przywiązanie do „złotej wolności”. Zarówno doktryna polityczna, której hołdował stan szlachecki, jak ideologia jego państwa, były wyrażane w dwóch językach: współczesnym (polszczyźnie) i klasycznym (łacinie). Niemal każdy szlachcic mówił po polsku, przy czym była to mowa różniąca się nieco od używanej przez mieszczan, a tym bardziej od gwary, jaką posługiwano się po wsiach.
Występujące w Prusach Królewskich XVII wieku stopniowe przechodzenie na polski zarówno w trakcie samych obrad, jak i we wszystkich uniwersałach dotyczących obrony państwa nie zostało nigdy uregulowane w sposób formalnoprawny. Nawet zresztą w Inflantach, traktowanych przez Batorego jako zdobycz wojenna, w stosunku do której nie obowiązują ogólne ustawy Rzeczypospolitej, dopiero w 1677 roku polecono sądom, aby posługiwały się wyłącznie polszczyzną i w tym języku sporządzały wszelkie akty prawne. Nasuwa to zresztą wyraźne analogie z polityką królów Francji, którzy w przyłączonych prowincjach nakazywali sporządzanie aktów publicznych wyłącznie w języku francuskim. W praktyce szło raczej o rozumienie niż biegłe posługiwanie się tym językiem, w żadnym zaś razie o jakąś masową asymilację.
Wracając do spraw Rzeczypospolitej, na Litwie w pełni respektowano język ruski jako urzędowy (podobnie zresztą jak Frankowie po podboju Galii w ustawodawstwie aż do IX wieku nadal posługiwali się łaciną). Jak wiadomo, Zygmunt August odmówił w 1566 roku żądaniom szlachty podlaskiej, aby pisano do niej tylko po polsku lub po łacinie, ponieważ ruskiego nie rozumie. W odpowiedzi ostatniego z Jagiellonów czytamy, iż ruski pozostaje nadal językiem urzędowym, do którego można dodać łacińskie tłumaczenie. Mimo to szlachta ruska żywiła pewne obawy o losy swego języka pod rządami polskich królów. Zagwarantowania jego praw (pozostanie przy mowie, „którą przejęli od ojców”) domagano się w petycjach szlacheckich, od unii lubelskiej poczynając. Kwestia ta przewija się w instrukcjach sejmikowych (Wołyń, Wisznia), jak również w obradach sejmu. Choć dość rychło pojawiło się polskie tłumaczenie Statutu Litewskiego, to ruszczyzna nadal występowała w wielu dokumentach. Prawda, że zazwyczaj ograniczała się do ich arengi, dopiero jednak w 1697 roku „pluratitate votorum konkludowano, po polsku a nie po rusku pisać” [Volumina legum, t. V, 410]. Ormianie w XVI wieku spisywali swe akta po polsku, ale alfabetem ormiańskim, w następnym stuleciu również i oni przeszli na łaciński. W tymże stuleciu językiem urzędowym księstw Oświęcimskiego i Zatorskiego był czeski (podobnie zresztą jak w księstwie raciborsko-opolskim).
Już w 1539 roku Franciszek I de Valois wydał (w Villers-Cotterats) edykt nakazujący sądom świeckim sporządzanie wszystkich akt procesowych wyłącznie w języku rodzimym, co Ludwik XIII rozciągnął w 1629 roku także i na trybunały kościelne (z wyjątkiem oczywiście spraw przesyłanych do Rzymu, które miały być nadal prowadzone po łacinie [Brunot 1947, t. II 30; t. V 89]).
Nie wydaje się, aby nad Wisłą cokolwiek wiedziano o tych poczynaniach. W dobie pierwszego bezkrólewia natomiast często pisano o – że użyjemy dzisiejszego określenia – wynaradawianiu, jakie istnieje w krajach pozostających pod berłem Habsburgów. „Znać to w Czechach – czytamy w ówczesnej polemice – że i język obcy pro vernacula co przedniejszy mają, w Węgrzech też po większej części”. Procesy oglądane za graniczną miedzą, „gdzie i język i naród niemiecki wyciska czeski”, choć w jakiejś mierze dobrowolne, łatwo mogłyby się powtórzyć w Polsce, zwłaszcza że i na terenie Rzeczypospolitej obserwowano analogiczne zjawiska. „A teżby się nam pewnie zostało, bo przypatrzywszy się temu, jakośmy ze sobą litewskie państwo i język i w obyczaje swoje i w policyą pociągnęli... takciby nas i Niemcy pociągnęli” – pisano [Klemensiewicz 1974, 269; Czubek 1906, 461, 512 i 633; Otwinowska 1974, 174]8.
Warto przy tym przypomnieć, że jeszcze w początkach XVI stulecia czeszczyznę uważano za bardziej rozwiniętą od polskiego. Skoro więc, zdaniem szlachty, nawet ona ucierpiała pod rządami obcej dynastii, tym bardziej mógł się czuć zagrożony język polski. Podobne obawy były zresztą wyrażane w wielu krajach. O wiele wcześniej, bo już na przełomie XV i XVI stulecia, formułowali je sami Czesi; ich argumenty na rzecz własnej mowy (a tym samym i języka narodowego) przypominają wielce wystąpienia „obrońców języka polskiego” [Ulewicz 1977, 194]. W XVI wieku podobne obawy wyrażano m.in. w Niemczech, Francji i Anglii, a w początku XVII wieku Mikołaj Dauksza będzie ganił „zaniedbanie a zbrzydzenie i niemal odrzucenie języka naszego własnego litewskiego” [Rozwadowski 1915, 373–374].
Nawet jednak i z obaw o losy polszczyzny pod rządami Habsburgów nie wynikało przekonanie, iż może jej zagrozić represyjna polityka obcego władcy. Asymilacja jawiła się w oczach szlachty jako wynik forytowania przez króla-cudzoziemca własnych rodaków, do których mową i obyczajem zechcą się, dla zdobycia podobnych łask, upodobnić otaczający go Polacy. Istniało jednak wiele przyczyn, dla których zarówno ostatni Jagiellonowie, jak pierwsi przedstawiciele polskich Wazów nie mogliby, gdyby nawet chcieli, pójść w ślady Franciszka I czy Ludwika XIII. Na przeszkodzie stała m.in. słabość władzy królewskiej w Polsce i mozaika etniczna, panująca na terenie Korony oraz na ziemiach Wielkiego Księstwa.
Polityce wewnętrznej państwa polsko-litewskiego przyświecała zaś zasada unikania wszystkiego, co mogłoby spowodować ostrzejsze konflikty, nader niebezpieczne w państwie złożonym z przedstawicieli wielu wyznań (a nawet kilku religii) oraz zamieszkałym przez ludzi różnego języka. Przypomnijmy, że panująca w Polsce tolerancja obejmowała także język odprawianych nabożeństw, łaciński dla rzymskokatolików, ruski dla unitów i prawosławnych, niemiecki dla luteranów tego pochodzenia itd. Zależał on od wyboru wiary, podobnie jak sądownictwo od przynależności do danej grupy etnicznej (oddzielne dla Żydów lub Ormian).
Nie bez znaczenia było i to, iż lojalność wobec państwa nie opierała się wówczas na wspólnocie języka, lecz na wierności wobec Rzeczypospolitej, stanowiącej wspólne dobro, ale i wspólną własność wszystkich szlacheckich obywateli, niezależnie od ich wyznania czy mowy. Lojalność ta nie musiała wcale oznaczać wejścia na drogę asymilacji; czując się mieszkańcem Rusi, Prus czy Litwy, nie przestawano być tym samym obywatelem „wielkiej Sarmacji”, rozciągającej się od Bałtyku niemal po Morze Czarne. Przypomnijmy, że z jednej strony po polsku pisywano utwory sławiące dawną Ruś czy występujące w obronie odrębności oraz historycznych tradycji Wielkiego Księstwa, z drugiej zaś wydawane w Prusach Królewskich po niemiecku panegiryki oraz inne utwory okolicznościowe głosiły pochwałę grunwaldzkiej wiktorii oraz zapewniały o wiecznej wierności Prus Królewskich dla Rzeczypospolitej.
Bez bliższych badań trudno powiedzieć, jaką rolę odgrywał mit sarmacki, mówiący o wspólnej, historycznej i stanowej kolebce całej szlachty. Jego integracyjne znaczenie wydaje się jednak niewątpliwe; wystarczy przypomnieć, że polszczyznę nazywano niekiedy właśnie językiem sarmackim. Elementem więzi państwowo-prawnej, i to istniejącej na terenie całej Rzeczypospolitej, była także łacina; zastąpienie jej przez polszczyznę wywołałoby żywe protesty zarówno ze strony ruskich mieszkańców Litwy, jak i mówiących po niemiecku obywateli Prus Królewskich. Nic więc dziwnego, że ten sam Zygmunt I „Stary”, który zarządził, iż w sejmie winni zasiadać ludzie znający język, „jakiego zwykł używać i w jakim się urodził Król Jegomość”, poprzestał na edykcie zezwalającym na sporządzenie aktów prawnych (w tym i konstytucji sejmowych) w dwóch językach: po łacinie oraz po polsku [Rospond 1985, 78]. Dopiero w 1792 roku wprowadzono na miejsce łaciny polszczyznę jako wyłączny język urzędowy sądów.
Było to już jednak w czasach Oświecenia; we wszystkich krajach dążyło ono do zwiększenia uprawnień języka państwowego (i literackiego) kosztem „gwar” czy „dialektów”, przez które często rozumiano mniej rozwinięte języki mniejszości etnicznych [De Certeau, Julia, Revel 1975, 9–10; Brunot, 92]. Narzucenie poddanym jednej mowy, przynajmniej w zakresie stosunków publiczno-prawnych, miało służyć zarówno unifikacji państwa, jak umocnieniu jego bezpieczeństwa, torować drogę postępom oświaty i upowszechnianiu nowych idei, być wreszcie gwarancją sprężystego wymiaru sprawiedliwości. Józef II, ogłaszając w Austrii niemiecki powszechnym językiem państwowym, spodziewał się scementować w ten sposób „poszczególne narodowości w jedną zwartą całość” [Czapliński, Galos, Korta 1981, 419]. Również i w Polsce dwór królewski, stanowiący za Sasów w znacznej mierze oazę cudzoziemszczyzny w morzu sarmackiej ksenofobii, czyli ośrodek z natury rzeczy niezainteresowany w polonizacji życia publicznego, odchodził zdecydowanie w przeszłość. Zreformowana monarchia będzie dążyć do asymilacji wszystkich mieszkańców państwa. Radykalny przedstawiciel tej epoki, Franciszek Salezy Jezierski, określał naród jako zgromadzenie ludzi „mających jeden język, zwyczaje i obyczaje”. Stąd też wszelkie odrębności, zarówno regionalne, jak etniczne, obyczajowe czy w zakresie statusu prawnego, uznawano za szkodliwy przeżytek oraz niebezpieczny balast [Eisenach 1984, 4; Walicki 1980, 82]. Dotyczyło to również języka. Szermierze polskiego Oświecenia zajmowali więc podobne stanowisko co i uczestnicy Wielkiej Rewolucji, dla których być patriotą znaczyło mówić po francusku, a więc posługiwać się językiem republiki i wolności. Unifikacja językowa była, zdaniem jakobinów, niezbędnym warunkiem zaznajomienia wszystkich mieszkańców Francji z najważniejszymi ustawami Rewolucji, propagandy jej idei, umocnienia państwa od wewnątrz. Skoro, jak wierzono, wszystko zależało od przekonania ludzi do nowego porządku, sprawą centralną stało się zrozumienie przez nich słów Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela czy postanowień Konstytucji, niemożliwe, jeśli nie znali języka, w którym te dokumenty zostały spisane. Na ewentualne przekłady z wielu powodów patrzono nieufnie, w odmiennościach językowych upatrując potencjalne źródło kontrrewolucji i irredenty, podatny grunt dla działania wrogiej propagandy.
„Federalizm i przesąd mówią po bretońsku, emigracja i nienawiść do Republiki przemawiają po niemiecku, kontrrewolucja mówi po włosku, fanatyzm po baskijsku. Zniszczmy te niebezpieczne narzędzia błędu... Język wolnego narodu powinien być jeden i ten sam dla wszystkich” – grzmiał w styczniu 1794 roku jakobiński deputowany Bertrand Barére de Vieuzac [Brunot 1927, 180–184]. Tłumaczył on zasiadającym w Konwencji kolegom, iż monarchia miała swe powody, aby utrzymywać tę wieżę Babel, natomiast tolerowanie w demokracji obywateli nieznających języka swej ojczyzny oznacza jej zdradę. Aby temu przeciwdziałać, Barére przedstawił projekt ustawy o przymusowej nauce francuskiego, przyjęty przez Konwencję [Brunot 1927, 371]. Jego realizacja napotkała jednak, zwłaszcza na terenie Alzacji, na tak poważne opory, iż w praktyce spaliła na panewce. Rychły upadek dyktatury jakobinów, dla których jedność języka stanowiła conditio sine qua non niepodzielności republiki, uczynił całą sprawę bezprzedmiotową.
We Francji stanęła ona na ostrzu noża dopiero w 1792 roku, a więc w momencie jej zagrożenia przez wrogą interwencję, odwołującą się m.in. do wspólnoty językowej departamentów Renu. Już trzy lata wcześniej z podobnymi postulatami występował Tadeusz Kościuszko, którego i wówczas, i później nie sposób posądzić o szczególne sympatie dla francuskich czy polskich jakobinów. W maju 1789 roku pisał on w liście do swego sąsiada (i posła trockiego na Sejm Czteroletni) Michała Zalewskiego, iż pacyfikacja Rusinów jest niemożliwa bez utemperowania ich fanatyzmu, ten zaś można okiełznać „pewnym i najłagodniejszym” sposobem, a mianowicie „łącząc święta wszystkie ich z naszymi, jeden niech będzie kalendarz, postarać się, aby popi mszę mogli mówić po polsku”.
W dalszym ciągu swego listu Kościuszko pisał: „Przyzwyczajać ich [Rusinów] potrzeba do polskiego języka, niech w polskim języku wszystkie ich nabożeństwa będą. Z czasem duch polski w nich wejdzie. Za nieprzyjaciela sądzić będą potem tego, który by nie umiał języka narodowego...”. Zaczną nienawidzić Moskala, Prusaka i Austriaka, tak jak Anglik nie cierpi Francuza.
„Oświeceni – pisał Kościuszko – powinni użyć tych metod «ku powszechnemu dobru»” [Mościcki 1947, 45–46]. Łatwo można się domyślić, iż szło mu również o propagandę ideologii tej epoki wśród ludzi nieznających francuskiego. Podobnie jak nad Sekwaną mowa Woltera, tak nad Wisłą język Krasickiego miał być pomostem ułatwiającym pozyskanie szerokich kręgów dla koncepcji radykalnej reformy państwa: przebudowy jego ustroju, szkolnictwa i kultury.
W porównaniu ze stanowiskiem Kościuszki, Hugo Kołłątaj „głosił program umiarkowany i ostrożny, propagujący szerzenie wpływów kultury polskiej, nie zaś bezpośrednią, religijną i językową polonizację” [Walicki 1980, 84]. Przeciwstawiał on szlachtę, która na terenie całego kraju „rozumiała jedną ojczystą mowę”, chłopskim mieszkańcom ziem wschodnich Rzeczypospolitej, gdzie dotychczas „mówiono po rusku”. Winą obciążał duchowieństwo prawosławne, które wraz z innym językiem i wiarą szerzyło niechęć do rządu. Choć klerowi łacińskiemu przyznawał tę zasługę, iż nauczył polskiego całą warstwę szlachecką, to jednocześnie miał mu za złe wykładanie zasad wiary po żmudzku i litewsku, co, zdaniem Kołłątaja, izolowało ludność Wielkiego Księstwa od władzy państwowej. Winna ona w miarę możności zmniejszać wszelką „mów różnicę”, starać się o doskonalenie i rozszerzanie języka polskiego, „o zbliżenie wielu dyjalektów”. Ideałem Kołłątaja było używanie wyłącznie polszczyzny „w stanowieniu praw i wykonaniu onych”. Pragnął on, aby każdy mieszkaniec Rzeczypospolitej „mówił po polsku z potrzeby związku z rządem, choć mógł pozostać przy swej dawnej mówie przez nałóg lub uprzedzenie”. Owe „związki z rządem” wymagały stawania we wspomnianych już sądach oraz nauki w szkołach, gdzie by „wyzwolone umiejętności dawane były w języku ojczystym”. Z wyjątkiem jednak nauk duchownych, które „potrzebują języka z swym obrządkiem zgodnego” [Kołłątaj 1953, 11–12, tenże 1954, t. I 64 i 76, t. II 246].
Stanowisko Kołłątaja było zgodne nie tylko ze wspominanymi już unifikacyjnymi tendencjami europejskiego Oświecenia, ale i z innym pojmowaniem narodu. Dopóki składał się on wyłącznie z potomków walecznych Sarmatów, a więc z przedstawicieli samej tylko szlachty, dopóty też ludzi rządzących państwem niewiele obchodziło istnienie innych grup etnicznych. Skoro jednak do narodu miał wejść także mieszczanin i chłop, „który najliczniejszą w narodzie stanowi ludność” (jak czytamy w Konstytucji 3 maja), to zaczęto dążyć do spolszczenia wszystkich warstw społecznych. W ten sposób naród powiększyłby się liczebnie o masy spolonizowanych chłopów ruskich. Elita ówczesnego państwa życzyła sobie, aby – w dalszej oczywiście przyszłości – nie tylko jej przywileje, ale i świadomość narodowa spłynęły z góry na dół. Przynależność do „narodu politycznego” miała się pokrywać z opcją na rzecz polskości, co przedtem nie było wymogiem nawet w obrębie stanu szlacheckiego. Przyświecało temu przekonanie, iż „język ojczysty udoskonalony, do edukacji użyty i do wszystkich sprężyn rządu przyjęty, nierównie bardziej ustanawia charakter narodu niż suknia, nierównie bardziej klei z sobą wszystkie prowincje” [Tazbir 1976, 45].
Z projektów radykalnych działaczy doby Sejmu Wielkiego wynikało, iż wszyscy mieszkańcy Rzeczypospolitej mieli się z czasem stać szlachtą. W 1790 roku anonimowy publicysta pisał: „wszelkie przywileje szczególne, monopoliczne, uwłaczają prawu powszechnemu; dlatego skasowano szlachtę we Francji. My byśmy na większą jeszcze pochwałę zasłużyli w oczach Europy, gdybyśmy skasowali wszystkie stany w narodzie, a ustanowili jeden dla wszystkich obywateli, to jest stan szlachecki” [Rostworowski 1985, 136]9. Stanowisko takie nie pozostawało w sprzeczności z tendencjami egalitarnymi, ponieważ cała szlachta polska była sobie (przynajmniej w teorii) równa.
Wypływało stąd z jednej strony przyjęcie zasady głoszonej ongiś przez Ostroroga (kto chce u nas mieszkać, niech się uczy po polsku, z drugiej zaś wiara w możliwość powtórzenia, tym razem w skali całego państwa, procesu, jaki nastąpił w Rzeczypospolitej XVI–XVII wieku, kiedy to wspólnota przywilejów pociągnęła za sobą polonizację całego stanu szlacheckiego. Było rzeczą oczywistą, iż grupy ludności używające nadal własnego języka („przez nałóg lub uprzedzenie” – jak pisał Kołłątaj) nie mogły liczyć na wejście do „uszlachconego narodu”, a więc na faktyczne równouprawnienie w zreformowanym państwie. Oświecenie, piętnując ostro i z przekonaniem nietolerancję religijną, nie znało równocześnie pojęcia dyskryminacji etnicznej, a jej praktycznego stosowania nie uważało za coś nagannego.
Dopiero w dobie Oświecenia ujrzano w asymilacji mieszkańców wschodnich ziem Rzeczypospolitej rękojmię ich lojalności, klucz do bezpieczeństwa państwa, i to zarówno wewnętrznego, jak zewnętrznego. Kołłątaj przypominał więc, iż bunty ludu występowały u nas tylko tam, „kędy on nie umiał mowy polskiej i graniczył z państwem moskiewskim”. Rosja miała korzystać z przywiązania chłopów Ukrainy do swego języka. Choć argumenty te nie mogły być powtórzone w stosunku do Żydów, to jednak w dobie Oświecenia domagano się przymusowej polonizacji i tej grupy ludności. W projekcie Michała Butrymowicza znajdujemy żądanie, aby Żydzi po polsku spisywali uchwały swych synagog i kahałów, jak również wszelkie transakcje majątkowe. Po hebrajsku miano tłoczyć wyłącznie książki religijne, sprowadzanie z zagranicy dzieł w tymże języku zostałoby zakazane. „Nakazać prawem, żeby Żydzi gadali inaczej, niż gadają teraz, nie można. Ale mowa ich zgaśnie sama przez się, jeżeli nie można będzie Żydom używać innego pisma, tylko w krajowym języku...”. Umiejętność czytania i pisania po polsku miała być warunkiem dopuszczania Żydów do ślubu. W związku z tym postulowano założenie przy każdej synagodze polskiej szkoły, której program określiłaby Komisja Edukacji Narodowej [Kołłątaj 1969, 88, 122, 348, 477].
Usprawiedliwiając niejako rygoryzm tych żądań, Staszic tłumaczył, że Żydzi i tak nie posługują się hebrajskim, lecz „odprawiają obrządki w zepsutym języku niemieckim”. Skoro jednak „z Polski jedynie żyją, niechże odtąd językiem polskim mówią, niech w tej mowie polskiej wychowanie biorą i w niej odprawiają swoje religijne obrządki i nauki” [Staszic 1954, 303]10. Dochodził do tego program przymusowej akulturacji Żydów; Kołłątaj domagał się m.in., aby wszyscy zgolili brody i zaczęli nosić te same stroje, co i ludność chrześcijańska. Postulaty w kwestii żydowskiej stanowiły niejako dalszy ciąg żądań, jakie pod adresem wyznawców mozaizmu wysuwano w okresie wcześniejszym. O ile jednak w XVI czy XVII wieku pisarze mieszczańscy (i niektórzy spośród szlachty) domagali się wygnania Żydów z Rzeczypospolitej (poza tymi oczywiście, którzy przyjmą chrześcijaństwo), to Oświecenie stawiało na przymusową polonizację11. W ten sposób miano nadzieję uporać się z manifestowaną na każdym kroku i w różnoraki sposób obcością tej grupy etnicznej.
Ideałem szermierzy kontrreformacji była jedność wiary na terenie całego państwa, ideałem szermierzy Oświecenia stała się jedność języka na tymże terytorium. Kontrreformacja obciążyła swe konto śmiercią kilkudziesięciu Żydów, straconych za rzekome mordy rytualne czy profanację hostii, Wiek Światła natomiast dążył do stopniowej likwidacji całego narodu żydowskiego poprzez roztopienie go w morzu polskości. Wzorem mogła być rewolucyjna Francja, gdzie Żydów uznano w 1791 roku za Francuzów wyznania mojżeszowego. Wraz z równouprawnieniem cywilnym i politycznym tracili jednak swą etniczną odrębność. Ze wszystkich grup etnicznych właśnie Żydzi okazali się najbardziej oporni na postępy asymilacji. Barierą nie do przezwyciężenia stało się przede wszystkim wyznanie, pociągające za sobą daleko posuniętą izolację od reszty społeczeństwa. Nie będąc szlachtą, nie mogli brać udziału w życiu politycznym Rzeczypospolitej. Nie uczęszczali do szkół chrześcijańskich, a więc odpadała i ta forma kontaktu. W konsekwencji język polski znała tylko część ludności żydowskiej, mianowicie ta, która z racji swych zajęć (handel, lichwa, arendarstwo) stykała się z polską szlachtą, mieszczaństwem czy chłopami.
Rzecz ciekawa, że nie pisano o potrzebie odgórnej asymilacji Litwinów. Nie był to zapewne problem zasługujący na bliższą uwagę, skoro chłopi należący do tej grupy etnicznej nigdy nie podnosili powstań przeciwko swym panom czy Rzeczypospolitej, natomiast szlachta godziła litewskie „wierzenia, przesądy, obyczaje, kulturę powszedniego dnia” z poczuciem politycznej przynależności do Rzeczypospolitej oraz ze znajomością języka polskiego [Romer 1908, 24; Cywiński 1982, 90].
Nie postulowano również asymilacji niemieckich mieszkańców Prus Królewskich. Przyczyn można się jedynie domyślać. Tak więc hamująco działała zapewne ich siła polityczna, poświadczona uczestnictwem w sejmie, jak również lojalność wobec władz Rzeczypospolitej. Z bogatym mieszczaństwem pruskim liczono się o wiele bardziej niż z chłopem Rusinem. Godząc się na trwałą dwujęzyczność w Prusach Królewskich, bilingwizm rusko-polski czy żydowsko-polski traktowano jako coś zasługującego na możliwie szybką likwidację.
Co najważniejsze, o wydarzeniach sprzed wieków (bunt wójta Alberta z 1312 r.) nikt już nie pamiętał, wiedziano natomiast dobrze, iż Prusy Królewskie nigdy nie wydały kogoś, który by walczył o ich odłączenie od Rzeczypospolitej. Nie obawiano się więc konszachtów gdańskiego czy toruńskiego patrycjatu z Brandenburgią, analogicznych do zmowy ruskoprawosławnej ludności ziem wschodnich z Moskwą. Nie obawiano się też zapewne, iż mieszkańcy Prus będą dążyć do oderwania swej „małej ojczyzny” od ziem Rzeczypospolitej, jak to swego czasu uczyniła ludność Ukrainy.
Dobrze natomiast pamiętano bunty kozackie, podnoszone przez lud nie tylko wyznający inną wiarę, ale i posługujący się innym językiem. W XVII wieku jedni politycy szlacheccy twierdzili, iż pacyfikacja Ukrainy może nastąpić tylko na drodze pokonania „czerni”, inni upatrywali rozwiązanie w nadaniu Kozaczyźnie szerokiej autonomii. Idea asymilacji nikomu wówczas nie przychodziła do głowy. Wystąpili z nią dopiero szermierze Oświecenia, widzący w spolonizowaniu kresów najlepszą drogę do ich uspokojenia oraz integracji z Rzecząpospolitą.
Warto przypomnieć, iż kwestie różnic etnicznych przez długi czas uważano za tak mało istotne, iż nie były one brane pod uwagę w dyskusjach nad przyczynami rozbiorów oraz upadku państwa. W swych deklaracjach zaborcy upominali się o krzywdzonych – ich zdaniem – w Polsce współwyznawców, nie podnosili natomiast kwestii wieloetnicznego charakteru Korony i Litwy [Serejski 1970, 107]12. Przez kilka pokoleń kwestie te miały pozostać poza obrębem zainteresowań autorów wypowiadających się na tematy polskie. Natomiast nasza publicystyka i historiografia już w początkach XIX wieku zaczęła ubolewać nad brakiem zainteresowania przodków dla problemów asymilacji. Edward Raczyński pisał, iż „jest zapewne wielkim politycznym błędem przodków naszych”, że „się nie starali odmienić” języka ruskiego, który tak bardzo przypomina rosyjski [Raczyński 1823, 12]13.
Zdaniem niektórych badaczy, przetrwanie niepodległego państwa przyniosłoby wynarodowienie ruskich i litewskich chłopów, osiągnięte m.in. poprzez obowiązek szkolny i wojskowy. „Gdyby Polska nie upadła przed epoką Napoleońską... rozpoczęłaby się niewątpliwie niwelacya narodowa wśród mas ludowych, zamieszkałych na ziemiach polskich” – pisał I.T. Baranowski [Baranowski 1915, 352]. Wolno w to jednak wątpić, skoro mimo wszystko doszło do odrodzenia narodowego wśród Mazurów i Ślązaków, z drugiej zaś strony właśnie na okres rozbiorów przypada druga szczytowa fala ekspansji polskiej kultury. Jej najgorliwszych propagatorów spotykamy właśnie wśród potomków obcych imigrantów, dzieci austriackich urzędników czy oficerów nie wyłączając. Przywódcami ruchów niepodległościowych byli ludzie wywodzący się z rodzin niemieckich, a do tego często i gęsto i protestanckich (E. Jurgens, K. Ruprecht, B. Szwarce). W ten sposób spłacali niejako dług wdzięczności za schronienie udzielone ich dziadom i pradziadom na gościnnej ziemi polskiej. Ich postawa stanowiła poniekąd odpowiedź na starania germanizacyjne czynione w zaborze pruskim i austriackim (tym drugim do chwili uzyskania autonomii). W rosyjskim aż po rok 1830 nie podejmowano takich prób. Na panewce spaliła też inicjatywa rosyjskiego ministra oświaty Siergieja Uwarowa, który po powstaniu styczniowym polecił wydawać polskie elementarze, ale drukowane grażdanką [Strycharska-Brzezina 2006, passim].
Budzi to po dziś dzień zdziwienie wielu badaczy. Choć znamy z historii przykłady, gdy podbity naród narzuca swym zwycięzcom własną cywilizację (Grecy w imperium rzymskim, do których się Polacy pod zaborem rosyjskim chętnie porównywali), to jednak o wiele częstsza jest opcja na rzecz narodu panującego. Stanowi ona niezbędny warunek awansu społecznego i kariery politycznej; przykładem może tu być dobrowolna przecież amerykanizacja europejskich imigrantów w USA. W warunkach zaborów polonizacja oznaczała jednak opowiedzenie się po stronie przegranych, wejście do rzędu obywateli drugiej kategorii.
Inny oczywiście zespół czynników decydował o atrakcyjności polskiej kultury w XVII stuleciu, odmienny zaś o jej sile asymilacyjnej w dwieście lat później. Atrakcyjność sarmackiej ideologii „złotej wolności” wynikała z tkwiących w niej koncepcji swobód obywatelskich oraz wyższości szlachty nad władcą, który nie śmie być tyranem pod groźbą zrzucenia z tronu. Jak już wspominałem, w dobie zaborów dołączyła się do tego fascynacja romantyczną wizją niepodległości, orężnej walki o wolność zarówno jednostki, jak i narodu, a więc hasłami tak wówczas popularnymi. Docierały one nawet do środowisk, w których językiem domowym był niemiecki. Cenzura austriacka, tępiąc jako niebezpieczne dla idei monarchistycznych dzieła niemieckich romantyków, skłaniała niejako nie tylko polską młodzież do zaczytywania się przemycanymi do Galicji utworami Mickiewicza, Słowackiego czy Krasińskiego. Asymilowali się ludzie „do gruntu oczarowani polskością, która dała im też najcenniejszy... przywilej: ducha wolnościowego, ducha niepodległego, ducha buntu przeciwko złu” [Szweykowski 1967, 166].
Utrata niepodległości przynosi początkowo szok; mnożą się „katastroficzne przepowiednie zagłady języka, uznawanego przecież za główną ostoję narodowości”. Aluzje do tego znajdujemy w utworach Aleksandra Fredry, Seweryna Goszczyńskiego, Józefa Morelowskiego, Stefana Witwickiego [Zieliński 1969, 28; Janion, Żmigrodzka 1978, 60–61]. Skoro państwo zreformowane w oświeceniowym duchu miało stać na straży polszczyzny oraz upowszechniać ją wśród innych grup etnicznych, to upadek Rzeczypospolitej musiano odbierać jako początek końca rodzimej mowy. Z wypowiedzi H. Kołłątaja czy T. Czackiego („Już Polska wymazana jest z liczby narodów”) wynika, że nie wierzono, by naród polski mógł przetrwać upadek swego państwa [Czacki 1861, 3].
Rychło jednak otrząśnięto się z tych nastrojów. Niejako na przekór wczesnemu Oświeceniu, które z takim upodobaniem pisało o upadku polszczyzny w dobie baroku, po utracie niepodległości zaczęto przypominać, iż naród (szlachecki), mieszkający od Łaby po Dniepr i od Karpat po Bałtyk, „mówił od swego początku tym językiem” [Zieliński 1969, 69]. Zwrócono też uwagę na o wiele szerszy niż granice nieistniejącej Rzeczypospolitej zasięg języków słowiańskich, a zwłaszcza polskiego, którym mówią „Szlązacy, począwszy od źródła Odry aż po granice Brandenburgii” [Kołłątaj 1952, 311]. Dopiero teraz zaczęto się interesować i szczycić osiągnięciami kulturalnymi przodków. Pamięć o nich miała niejako dowartościować Polaków, uwierzytelnić ich prawo do odzyskania samodzielnego bytu. Kołłątaj pisał w 1808 roku, iż Polacy pragną zachować dla przyszłych pokoleń mowę ojczystą „jako jedyny skarb, który w tak powszechnym rzeczy naszych zatraceniu dał się jeszcze uratować” [Kołłątaj 1908, 208]. Hasłem Towarzystwa Przyjaciół Nauk stało się przekonanie, iż o zniknięciu narodu z powierzchni ziemi decyduje nie utrata państwa, lecz zagłada ojczystej mowy: „póki języka, póty i imienia polskiego” [Słowiński 1958, 38, 48]. Towarzyszyć temu będzie stale rosnąca troska o zachowanie narodowej substancji. Nikt nie może być stracony dla polskości, zarówno w chwili bieżącej, jak z dorobku tradycji historycznej minionych wieków. Stąd wynikały spory o przynależność etniczną Kopernika oraz Wita Stwosza, przyznawanie się do Leibniza, Fahrenheita i – Schopenhauera.
Słowa hymnu Będziem Polakami, skoro tylko odzyskamy zagrabioną ojczyznę, stały się dla wielu wskazówką w prowadzeniu „wielkiej polityki”. „Polakami” chciano widzieć nie tylko mówiących tym językiem własnych chłopów przez obudzenie w nich świadomości narodowej [Łepkowski 1973, 232]. Dlatego oburzano się, gdy w drugiej połowie XIX stulecia Litwini czy Ukraińcy nie widzieli siebie w roli obywateli odrodzonej w dawnych granicach Rzeczypospolitej, a więc „wmieszkanych Polaków”, o których pisał swego czasu Hieronim Wietor [Taszycki 1953, 22]. Przez długi czas emigracyjne spory dotyczyły form ustrojowych odrodzonej Polski, ale nie jej granic, które w dość powszechnym odczuciu miały być tymi z 1772 roku. Świat poezji i dramatu, powieści historycznej, nauki wreszcie nigdy nie zamykał się w granicach Polski etnicznej, lecz obejmował całość dawnej Rzeczypospolitej, o której Bolesław Prus pisał w 1910 roku z jawnym pod adresem zaborców wyrzutem, iż nie narzucano w niej narodowości, „nie zaszczepiano gwałtem języka” [Szweykowski 1972, 384]. Z uwagi na cenzurę zaborczą nie pisano tego wprost, podając jak w Słowniku geograficznym, iż chodzi tu o „Królestwo Polskie i ziemie przyległe”.
W przedrozbiorowej Rzeczypospolitej nikt nie wpisywał postępów polonizacji (czy strat poniesionych na tym polu) do ogólnego bilansu zysków i strat szlacheckiego państwa i narodu, a „podział językowy, pokrywający się z podziałem klasowym” uważano za coś oczywistego [Baranowski 1915, 349]. Jeśli wcześniej nie znano takich pojęć, jak wynarodowienie czy propaganda polskości, to dlatego, że nie były one nikomu potrzebne. Z wstępnych ustaleń Franciszka Pepłowskiego wydaje się wynikać, że terminy te pojawiły się dopiero po 1831 roku, przede wszystkim w publicystyce Wielkiej Emigracji [Pepłowski 1961, 116, 280]14. Wówczas też ukazuje się Pan Tadeusz, w którym znajdujemy określenie Soplicowa jako centrum polszczyzny (ks. VII, w. 347–349). Mickiewicz, podobnie jak Linde, rozumiał przez to słowo „zbiór tego wszystkiego, co się polskim zwać może: język, obyczaj, strój, sposób budowania, jedzenie polskie” [Linde 1858, 315]. Autor arcydzieła określał przez polszczyznę, obok języka, „ogół cech kultury polskiej” [Słownik… 1969, 367].
Jakże słusznie pisał Aleksander Brückner o Polsce pod zaborami: „Miały więc język i literatura ojczysta zastępować to wszystko, co innym, szczęśliwszym narodom samoistny ich byt polityczny udziela: miały jednoczyć, co rozdzieliły granice polityczne...” [Brückner 1974, 99]. Sprawdziły się słowa śląskiego poety, Chrystiana Rohrmana, który w początkach XVIII wieku pisał:
A choćby wolność polska zaginęła
Sława języka jej będzie słynęła.
[Mayenowa 1954, 157]
Trudno nie wspomnieć, iż II Rzeczpospolita próbowała, bez większych rezultatów, asymilować zamieszkałych w niej Ukraińców, a jeszcze bardziej Białorusinów. Idąc nieświadomie w ślady Uwarowa, drukowano niektóre książki białoruskie alfabetem łacińskim. Na półtora miliona Białorusinów istniało tylko 44 szkół, w których językiem wykładowym był polski, lecz obok niego nauczano także białoruskiego. Jeśli zaś chodzi o okres Polski Ludowej, to – wbrew lansowanym przez naszą prawicę opiniom – nie niosła ona ze sobą rusyfikacji, lecz sowietyzację. Obowiązkowa nauka rosyjskiego, prowadzona przez sześć długich lat, potwierdziła tylko opinię, iż nic tak nie rozkwita, jak źle pojęty patriotyzm podlany autentycznym lenistwem. Co więcej lata 1944–1989 przyniosły rozwój znajomości polszczyzny na wschód od naszych granic. Natomiast dzięki interesującym treściom książek i audycji na Białorusi, Litwie czy Ukrainie, jak również w samej Rosji, szerzyła się znajomość języka polskiego, było tak chętnie słuchane nasze radio czy oglądana telewizja. Uległo to zastopowaniu wraz z otwarciem dawnego Związku Radzieckiego na kulturę zachodnią. Mieszkańcy Rosyjskiej Federacji nie muszą czytać prac angielskich czy francuskich w przekładach polskich, skoro mają dostęp do oryginałów. Już Aleksander Brückner pisał, iż każdorazowa europeizacja Rosji oznacza koniec lub przynajmniej ograniczenie w niej wpływów kultury polskiej [Brückner 1974, 269]. Miał on na myśli panowanie Piotra Wielkiego i Katarzyny II, my natomiast znajdujemy potwierdzenie w przemianach, jakie przyniosła „pierestrojka”.
Nie spełniła się też wizja zagłady języka polskiego. Już w XVI wieku pisano u nas, iż przyniosłyby ją rządy Habsburgów, forytujące niemczyznę kosztem języka czeskiego [Klemensiewicz 1974, 269]. Na alarm bito, jak już wspominałem, w pierwszych latach porozbiorowych. Obecnie naszemu językowi nie zagraża całkowite wyparcie przez angielszczyznę, lecz zubożenie poprzez napływ wulgaryzmów. Postulowane przez niektóre kręgi wydawanie dzieł naukowych po angielsku musiałoby doprowadzić do stopniowego uśmiercenia polskiego języka naukowego. Miejmy wszakże nadzieję, że do tego nie dojdzie. A także, że przestaniemy wreszcie rozpatrywać dzieje polszczyzny w kategoriach „darwinowskiej walki o byt” (Walka o język polski w dobie Odrodzenia, Oświecenia czy pod zaborami). Strzeżmy więc jego bogactwa i czystości! Same akty prawne niewiele polszczyźnie pomogą, jeśli nie pójdzie za nimi aktywne współdziałanie społeczeństwa.
Literatura
Baranowski I.T., 1915, Poczucie odrębności narodowej w dawnej Polsce, „Myśl Polska”.
Brückner A., 1974, Kultura. Piśmiennictwo. Folklor, red. W. Berbelicki, T. Ulewicz, Warszawa.
Brückner A., 1974, Początki i rozwój języka polskiego, Warszawa.
Brunot F., 1947, Histoire de la langue française des origines a 1900, t. V: Le français en France et hors de France au XVIIe siécle, t. II i V, Paris.
Brunot F., Histoire de la langue française des origines a 1900.
Chynczewska-Hennel T., 1985, Świadomość narodowa szlachty ukraińskiej i kozaczyzny od schyłku XVI do połowy XVII w., Warszawa.
Cywiński B., 1982, Ogniem próbowani. Z dziejów najnowszych Kościoła katolickiego w Europie środkowo-wschodniej, t. I: Korzenie tożsamości, Rzym.
Czacki T., 1861, O litewskich i polskich prawach, t. I, Kraków.
Czapliński W., 1985, Zarys dziejów Polski do roku 1864, Warszawa.
Czapliński W., Galos A., Korta W., 1981, Historia Niemiec, Wrocław.
Czubek J. (oprac), 1906, Pisma polityczne z czasów pierwszego bezkrólewia, Kraków.
De Certeau M., Julia D., Revel J., 1975, Une politique de la langue. La Revolution française et les patois: L’enquete de Grégoire, Paris.
Domański J. (oprac.), 1978, Filozofia i myśl społeczna XIII–XV wieku, Warszawa.
Eisenbach A., 1984, Postulat asymilacji Żydów i jego implikacje w dobie stanisławowskiej, „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego”, nr 3–4.
Janion M., Żmigrodzka M., 1978, Romantyzm i historia, Warszawa.
Jefimow R., 1970, Z dziejów języka polskiego w Gdańsku. Stan wiedzy o polszczyźnie w XVII wieku, Gdańsk.
Klemensiewicz Z., 1974, Historia języka polskiego, Warszawa.
Kołłątaj H., 1908, Uwagi nad... Księstwem Warszawskiem, Lipsk.
Kołłątaj H., 1952, Wybór pism politycznych, Wrocław.
Kołłątaj H., 1953, Stan oświecenia w Polsce, Wrocław.
Kołłątaj H., 1954, Listy Anonima i Prawo polityczne narodu polskiego, t. I, Warszawa.
Kołłątaj H., 1969, Stan oświecenia oraz Materiały do dziejów Sejmu Czteroletniego, t. VI, Warszawa.
Konopczyński W., 1986, Dzieje Polski nowożytnej, t. II, Warszawa.
Korzon T., 1975, Odrodzenie w upadku. Wybór pism historycznych, Warszawa.
Kot S., Polska złotego wieku.
Kromer M., 1984, Polska, czyli o położeniu ludności, obyczajach, urzędach i sprawach publicznych Królestwa Polskiego księgi dwie, Olsztyn.
Krzyżanowski J., 1969, Dzieje literatury polskiej, Warszawa.
Krzyżanowski J., 1980, Szkice folklorystyczne, t. III, Kraków.
Linde S.B., 1858, Słownik języka polskiego, t. IV, Lwów.
Listy Jana Śniadeckiego w sprawach politycznych, 1878, wyd. J.I. Kraszewski, Poznań.
Litwornia A., 1986, Le „delizie italiani” negli stereotipi di opinioni dei Polacchi del Seicento, [w:] Cultura e nazione in Italia e Polonia dal Rinsacimento all’ Illuminismo, a cura di V. Branca et S. Graciotti, Firenze.
Lubieniecki A., 1982, Poloneutychia, Warszawa.
Łepkowski T., 1967, Polska – narodziny nowoczesnego narodu, 1764–1870, Warszawa.
Łepkowski T., 1973, Poglądy na jedno- i wieloetniczność narodu polskiego w pierwszej połowie XIX wieku, [w:] Swojskość i cudzoziemszczyzna w dziejach kultury polskiej, Warszawa.
Łoziński W., 1986, Myśl polska w nowożytnej kulturze europejskiej, Warszawa.
Łoziński W., 2006, Życie polskie w dawnych wiekach, Warszawa.
Mały rocznik statystyczny 1939, 1939, Warszawa, s. 22, tablica 17.
Martel A., 1938, La langue polonaise dans les pays ruthenes Ukraine et Russie blanche, 1569–1667, Lille.
Mayenowa M.R., 1954, Walka o język w życiu i literaturze staropolskiej, Warszawa.
Mayenowa M.R. (red.), 1958, Ludzie Oświecenia o języku i stylu, oprac. Z. Florczak i L. Pszczołowska, t. II, Warszawa.
Mazurek J., 1937, Ceske povstani r. 1618–1620 a Polsko, Brno.
Miechowita M., 1972, Opis Sarmacji azjatyckiej i europejskiej, Wrocław.
Mościcki H. (oprac.), 1947, Pisma Tadeusza Kościuszki, Warszawa.
Otwinowska B., 1972, Problemy języka jako wyraz ukształtowania się świadomości narodowej w literaturze renesansu, [w:] Problemy literatury staropolskiej, Wrocław.
Otwinowska B., 1974, Język – Naród – Kultura. Antecedencje i motywy renesansowej myśli o języku, Wrocław.
Panczenko A.N., 1980, Istoria russkoj literatury, t. I, red. D.S. Lichaczow, N.P. Makogorenki, Leningrad.
Pepłowski F., 1961, Słownictwo i frazeologia polskiej publicystyki okresu oświecenia i romantyzmu, Warszawa.
Poniewski W., 1938, Język polski w dawnych szkołach gdańskich, Gdańsk.
Raczyński E., 1832, Dziennik podróży po Turcji odbytej w 1814 roku, Wrocław.
Reychman J., 1969, Od wieży Babel do językoznawstwa porównawczego, Warszawa.
Romer M., 1908, Litwa. Studium o odrodzeniu narodu litewskiego, Lwów.
Rospond S., 1985, Kościół w dziejach języka polskiego, Wrocław.
Rostworowski E., 1985, Popioły i korzenie. Szkice historyczne i rodzinne, Kraków.
Rozwadowski J., 1915, Języki bałtyckie, [w:] Encyklopedia polska, t. II, dział III, część II, Kraków.
Serajski M.H., 1970, Europa a rozbiory Polski. Studium historyczne, Warszawa.
Słowiński L., 1958, Dla tej, co nie zginęła. Z dziejów edukacji narodowej na ziemiach polskich w latach 1795–1831, Poznań.
Słownik języka Adama Mickiewicza, 1969, t. VI, Wrocław.
Sobczak J., 1984, Położenie prawne ludności tatarskiej w Wielkim Księstwie Litewskim, Warszawa.
Starczewski E., 1912, Sprawa polska, Kraków.
Staszic S., 1954, Pisma filozoficzne i społeczne, oprac. B. Suchodolski, t. I, Warszawa.
Strycharska-Brzezina M., 2006, Polskojęzyczne podręczniki dla klasy I szkoły elementarnej w Królestwie Polskim drukowane grażdanką, Kraków.
Szmalc W., 1607, Rozbieranie słów Pana naszego Jezusa Chrystusa, Raków.
Szweykowski Z., 1967, Nie tylko o Prusie, Poznań.
Szweykowski Z., 1972, Twórczość Bolesława Prusa, Warszawa.
Taszycki W. (oprac.), 1953, Obrońcy języka polskiego, Wrocław.
Tazbir J., 1976, Polska świadomość narodowa XVI–XVIII wieku, [w:] Studia nad rozwojem narodowym Polaków, Czechów i Słowaków, red. R. Heck, Wrocław.
Ulewicz T., 1977, Wśród impresorów krakowskich doby renesansu, Kraków.
Volumina legum, t. V.
Walicki A., 1980, Idea narodu w polskiej myśli oświeceniowej, „Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej”, t. 26.
Zieliński A., 1969, Naród i narodowość w polskiej literaturze i publicystyce lat 1815–1831, Wrocław.
1 W połowie ubiegłego stulecia miała miejsce podobna zmiana „warty językowej” z tą tylko różnicą, że na miejsce języka francuskiego zaczął wchodzić angielski.
2 Reychman stwierdza m.in., że w XVI wieku „zwraca uwagę znaczna liczba głosów wypowiadających się za językiem hiszpańskim, jako językiem uformowanym i uniwersalnym”.
3 Tenże autor pisze, że w Prusach niewielu już tylko mówi po prusku, gdyż w powszechne użycie weszły polski i niemiecki.
4 Autorka zwraca uwagę na trzy sposoby pojmowania terminu język polski: 1o jako „dialekt polski”, jeden z wielu używanych w Koronie, 2o jako „języka państwowego” całej Rzeczypospolitej, 3o jako synonimu języka słowiańskiego (ibidem, s. 166).
5 Ł. Opaliński pisał w 1619 roku do Zygmunta III, że można by zająć Księstwo Głogowskie, wykorzystując polskie obyczaje i język tamtejszej szlachty.
6 Dla stanowiska zajętego przez Ostroroga istotne znaczenie miał fakt, iż w XV wieku pojęcie narodu rozciągano jeszcze na wszystkie warstwy społeczne mówiące tym samym językiem.
7 „Wojny kozackie zepchnęły z ziem wschodnich do Polski środkowej i zachodniej masy uchodźców, «egzulantów»”, którzy wnieśli w życie zbiorowe kulturę „przepojoną pierwiastkami ukraińskimi i wschodnimi”.
8 Podobnie F. Ungler ostrzegał, że „przez obcy język podczasem w obce ręce państwa zachodziły” [Mayenowa 1954, 64].
9 Podobnie Jan Śniadecki pisał, iż konstytucja o miastach dąży do tego, żeby „wszystkich zrównać, porobiwszy ich szlachtą, tak jak we Francji zrównali się wszyscy, stawszy się ludźmi” [Listy Jana Śniadeckiego… 1878, 17].
10 Domagał się on nawet „małżeństw wyłącznych między rodakami” [tamże, 69]. Por. też [Walicki 1980, 13].
11 Kwestia ta nie tylko nie doczekała się dotąd osobnego opracowania, ale – co więcej – bywa pomijana milczeniem w pracach dotyczących kultury i literatury naszego Oświecenia – por. przykładowo hasło: język narodowy w Słowniku literatury polskiego Oświecenia, pod red. T. Kostkiewiczowej, gdzie nie znajdujemy żadnej wzmianki na ten temat.
12 Dopiero po powstaniu styczniowym historycy rosyjscy zaczęli zwracać na to uwagę [por. Korzon 1975, 439–440].
13 Prof. S. Kieniewicz zwrócił mi uwagę, iż podobne refleksje znajdujemy w prasie lwowskiej z okresu Wiosny Ludów.
14 Jeszcze Maurycy Mochnacki pisał o „wypolszczeniu” (wynarodowieniu) przez Rosję ziem zabranych. Nie znano też pojęć pochodnych, jak germanizacja czy rusyfikacja.