prof. Andrzej Markowski i prof. Jerzy Bralczyk
− Hej, hop, panie lelum polelum, rusz no że się!
− Ejżeż ty, zażywny huncwocie przechero, czegóż to sobie winszujesz?
− Chcę li tylko, byśmy jakowąś sztukę dell’arte odegrali.
− Kiedym nieruchawy w tym niby-pancerzu…
− Złóż otóż kontusz tuż obok, bo przyprószony on gdzieniegdzie z rzadka ciemnooliwkowymi cętkami, i włóżże te czerwono pręgowane wzdłuż antycellulitisowe legginsy z lycry.
− Oj, to raczej za pewne przyjąć by trzeba, że hajdamackie hajdawery byłyby lepsze…
− Lecz skądże ten miszmasz w twej ekstraeleganckiej zazwyczaj postaci?
− Bom poniekąd zamierzył odchudzić się co nieco. Zarzuciłem fondue z mozzarelli i gorgonzoli, oryginalne sushi, purée z ratatui, a zwłaszcza kogel-mogel i rachatłukum – i nic. Nie pomogła niskokaloryczna dieta ekspres ani inne hocki-klocki.
− Boś zapewne pił co dzień półtrzecia kieliszka cabernet, a może nawet półczwartej szklaneczki beaujolais?
− Alem nie do syta jadł i pijał…
− Lecz cud-dieta nie pomoże, jeśli się nie ochędożysz…
− Potrzebneż mi to ochędóstwo?
− Ani chybi, panie bracie. Zmień menu i strój, zastosuj feng shui, a poprawisz image swój!